Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/103

Ta strona została uwierzytelniona.

bo tam stara matka płakała, chodziłem do szynku. Będzie dwa tygodnie, jak dostałem fuszerkę przy dzwonkach w kantorze Rebszejda. Pieniędzy to widziałem, jak piasku i nasze polskie i dolary i jakieś angielskie. Podpatrzyłem, kiedy wychodzą na obiad i kto w kantorze zostaje. Potem zmówiliśmy się z dwoma jeszcze, że w sam obiad zajrzymy do kantoru. Ano zajrzeliśmy i tu jestem...“
Rana w ręce musiała mu widocznie bardzo dolegać, bo wstał, z pasją kopnął zydel aż potoczył się pod okno i mierzył krokami wąską celę. Z zaciśniętych szczęk dobywał się co chwila krótki syk. Zdrową rędą podtrzymywał bandaż, a w oczach malował się taki ból, jak u rannego zwierzęcia.
Karnicki wodził wzrokiem za młodym przestępcą i w duszy jego zaczęło się nagle budzić jakieś nieokreślone uczucie, coś jakby uczucie wspólnoty losów z tym człowiekiem.
Przez małe, silnie okratowane okienko wpadało do celi światło jasnego dnia. Bandyta przestał chodzić, przysunął zydel do okna, wspiął się na palcach i patrzył przez kratę. W milczeniu przypatrywał się Karnicki jego postaci, patrzył na kształtną głowę, na młodą, a zmęczoną twarz, jasno niebieskie oczy i muskularną zgrabną postać. Obserwując, zastanawiał się nad tem, czy przestępczość odbija się w fizycznej budowie człowieka.
— Stanowczo Cezary, Lombroso i Kraft Ebbing pomylili się — stwierdził.
Potem pytał sam siebie, o czem może myśleć ten człowiek, który jutro lub pojutrze stanie przed sądem doraźnym.
Z pewnością myśli o tem, że w ten sam szary ranek, w którym okratowany wóz policyjny zawiezie go na cytadelę, a potem prowadzić go będą po rozmokłej od deszczu i śniegu ziemi na fort św. Florjana, jego dziewczyna spać będzie twardo w pachnącym pokoju, „brzytewki“, a ze snu nie zbudzi ją głuchy trzask salwy na forcie.