Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

twarze, zatrzymując się długo na każdym z nich oddzielnie. Po chwili światło zgasło i jakiś cichy głos odezwał się:
— Trzecie piętro na prawo. Zapałek świecić nie wolno. — Ostrożnie, bo schody mają prowizoryczną poręcz.
Wspinali się teraz ku górze, trzymając się w ciemnościach nieheblowanej listwy, która zastępowała poręcz schodów i wyginała się przy każdym silniejszym nacisku. Na drugim piętrze kamienne schody urywały się nagle, a połączenie z trzeciem stanowiła tylko deska z powbijanymi poprzecznymi szczeblami. Weszli na trzecie piętro, zatrzymali się chwilę, nadsłuchując pilnie. Z kąta dochodził ich uszu gwar przyciszonych głosów. Spostrzegli wreszcie drzwi.
Wejście stanowiła mała kuchenka, oświetlona mdłym światłem lampki naftowej. Dwie młode kobiety dolewały właśnie wody do rozżarzonego samowara. Milcząco przeszli przez kuchenkę, weszli do olbrzymiego pokoju, w którym przy świecach i lampkach naftowych siedziało kilkunastu mężczyzn i kilka kobiet, gorąco dyskutując.
Gęsty dym papierosów wypełniał doszczętnie każdy kąt pokoju, a woń mokrego jeszcze tynku i wapna zatruwała oddech.
Na widok przybyłych gorąca dyskusja w jednej chwili ustała.
— Oswobożdienje! — powitali młodzi ludzie obecnych.
— Śmierć katom z Ekaterynoburga! — odpowiedziało zgodnie kilkanaście głosów.
— A czemuż tak późno? — spytał po rosyjsku siwy człowiek w rogowych okularach.
— Otrzymaliśmy dziś korespondencję z Berlina, kilka grubych kopert w płótnie, mocno opieczętowanych — odparł jeden z przybyłych. Obawialiśmy się wsypy; dlatego koperty rozdzieliliśmy między siebie. Szpiedzy musieli coś zwęszyć, bo poobstawiali nas tak, że musieliśmy długo kołować po mieście. Nie