Strona:Aleksander Błażejowski - Walizka P. Z.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani baronowa i panna Erika w operze, wyjechały limuzyną o siódmej, — relacjonował krótko i służbiście wygolony lokaj.
— Dobrze. Sekretarz Hauner jest?
— Prawdopodobnie wyszedł, bo w jego gabinecie ciemno...
— Zawsze się spieszy, — zgryźliwie mruknął Teitelberg. — Czy był kto u mnie?
— Nikt, panie baronie.
Geheimrat Teitelberg wolnym krokiem przeszedł hall i wstąpił na szeroką klatkę schodową, oświetloną dwoma kandelabrami elektrycznemi. Wspinanie się po schodach musiało stanowić większą trudność od interwencyj giełdowych, bo baron Teitelberg jedną ręką kurczowo przytrzymywał się poręczy, a drugą opierał na grubej lasce trzcinowej, opuchłe nogi z trudem unosiły się na stopniach. Co chwila odpoczywał, a rozszerzone astmą płuca, wciągały ze świstem powietrze. Lokaj stąpał cicho za swoim panem, gotów każdej chwili do pomocy w tej niezwykle trudnej sytuacji.
Ale baron Teitelberg doszedł o własnych siłach na podest pierwszego piętra, tylko twarz jego przybrała granatową barwę, a usta otwarły się szeroko i łapczywie chwytały powietrze.
W korytarzu zasłanym puszystym dywanem, lokaj pospiesznie wyminął swego pana, szybko sięgnął do kieszeni po klucz, otworzył