Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

jedzenia, a gołębie jak kule spadają z dachu w sam środek gromady.
Tak przechodzą dnie za dniami. Aż kiedyś dziewczynka z lalkami na ręce wyszła na dużą drogę i zobaczyła, że ktoś idzie od strony miasta. Wierzby po bokach rzucały duży poprzeczny cień na boczną ścieżkę dla pieszych i na bielone sterty żwiru usypane w odstępach.
Idący w jasnem słońcu zdawał się maleńki, a kiedy wchodził w cień — urastał do wysokości dorosłego człowieka. Kto to może być? Niesie podłużne pudełko w ręce...
I w tej chwili dziewczynka przypomniała sobie melodję. Zimowa muzyka w kuchni, pewnie to ona! Ale dwie strojne lalki powiedziały jej pocichu — że nikt nie wychodzi na spotkanie tego, kogo się nie zna, więc dziewczynka zawraca do domu, aby usiąść na ławce na ganku.
Tam lalki, oparte o balustradę, przybierają obojętne miny, a ona usiłuje koniecznie włożyć zwinięty w trąbkę liść bzu w szparę ławki, patrząc z pod oka, kto nadchodzi.
Naprawdę, to chłopiec. Ma zakurzone buciki i jest zmęczony. Wóz, który jechał za nim, przejeżdża dalej, skrzypiąc, a on zatrzymuje się chwilę w bramie i zbliża do ganku. Przed gankiem staje, spogląda na siedzącą — zdejmuje czapkę. — Nie, dłużej nie można już tak siedzieć, — myśli dziewczynka, wstaje i mówi — dzień dobry — idąc naprzeciw. — Jedna z lalek spada na ziemię z wykrzywioną miną.
Chłopiec się trochę zmienił, jest porządnie ubrany, głowę ma ostrzyżoną i patrzy na dziewczynkę dobremi oczami, jakby zapytując o coś. Właśnie ojciec nadchodzi z daleka przez podwórze. — Tatusiu — woła dziewczynka — chłopiec przyszedł. — Ojciec się zbliża, wita go i pyta, co porabia w mieście.
— Uczy się grać. Dobrzy państwo zajęli się nim, gra już teraz daleko lepiej i przyszedł podziękować jeszcze raz.
— Zostaniesz u nas, chłopcze, do wieczora — mówi oj-