Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

i księżyc zajrzy w serca moich okiennic. Podłogi to jego wielkie przyjaciółki. Zacznie iść po nich długim pasem, jakby zasłuchany w wolną rozmowę starych desek, aż ku ścianom. A wtedy na nich, zamiast obrazów, które tu kiedyś wisiały, zjawią się czarne cienie liści z za okna, na pięknem srebrzystem tle żywego powietrza, które drży jak serce ptaszyny.
Wtedy zacznę się modlić razem z trawami i drzewami aż do białej rosy, aż do świtu, co jak bledziutki pasek całą noc czuwa, naprzeciw zachodu... A nad ranem zaśpiewają ptaki. Wielę ich gniazd tulę do siebie. Obudzą się w pierwszem świetle i zaczną wołać, aż drzewa potrząsną po raz pierwszy ciężkiemi liśćmi. Krople rosy zaczną spadać z nich na mech mojego dachu, aby się napił dosyta.
Słońce! słońce! usłyszę wtedy jakiś głos wielki, choć daleki i odetchnę do nowego dnia. Oto jest moje życie...
Nie wiesz, że przedtem mieszkali tutaj ludzie. Ojciec, matka i mała dziewczynka. Czas płynął, rodzice starzeli się, a dziewczynka rosła niby śliczny kwiat ludzki.
Tylko że historja kwiatów ludzkich nie jest tak łatwą do opowiadania, jak tych, które tu widzisz u moich stóp. Przychodził tutaj też mały chłopiec, — wielkie piękne serce jego poznała niedawno cisza tego miejsca. Dziewczynka z rodzicami wyjechała stąd, ale całą jej i swoją historję on tutaj wypowiedział. Wygrał ją na skrzypcach głosem, od którego niemieje przyroda i powierza swoje skarby w ręce ciszy, piastunki wielkich spraw. Nie potrafię ci tej melodji powtórzyć. Stań się cichy, a zagra ona po raz drugi w tobie samym, aby ci uświęcić serce.
Dom ucichł, a ja słuchałem długo melodji ciszy, która, gdy przepływa przez duszę, czyni ją pogodną, jak piękny wieczór letni. I teraz opowiem, co usłyszałem, bom myślał o tem nieraz długo, kiedy mi nikt nie przeszkadzał.