Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Następnego poranku don Rodrigo znowu się dawniejszym don Rodrigem obudził. Strach owych tajemniczych wyrazów: przyjdzie dzień! które mu od wczorajszego wieczoru ciągle w uszach dźwięczały, rozwiał się z brzaskiem poranku; i pozostał mu jedynie gniew wielki, tłumiony, spotęgowany jeszcze ową myślą, iż, choć na chwilę, dał się opanować trwodze. Wspomnienie tryumfalnéj przechadzki do Lecco, pokornych ukłonów, uniżonego przyjęcia w owym domu, do którego wstąpił, wreszcie złośliwych żarcików kuzyna, niemało się przyczyniły do zwrócenia mu dawniejszego ducha. Zaledwie Wstał z łóżka, natychmiast kazał Griza przywołać. — Oho! cóś ważnego się święci! — pomyślał służący, który ten rozkaz miał spełnić; trzeba bowiem wiedziéć, iż Grizo był-to sobie ni mniéj ni więcéj, tylko naczelnik brawów, któremu powierzano zwykle najbardziéj niecne i niebezpieczne wyprawy; ulubieniec i powiernik pana, człowiek oddany mu całą duszą, gdyż przywiązywała go doń wdzięczność i osobisty interes. Pewnego razu, po zabiciu człowieka wśród białego dnia, na placu, udał się do don Rodriga, błagając go o schronienie i opiekę, a ten włożywszy nań swoję liberyą uczynił go niedostępnym dla tego wszystkiego, co się zwało prawem i sprawiedliwością. Tak więc, ów Grizo, aby zapewnić sobie bezkarność za pierwszą zbrodnię, zobowiązał się teraz, na każde skinienie pana, tysiące innych popełniać. Don Rodrigo, przyjmując go na służbę, czynił nabytek nielada, bo pomijając już nawet tę okoliczność, iż nikt w całym zamku człowiekowi temu w sile i zręczności nie mógł dorównać, stawał się on jeszcze oczywistym dowodem tego, iż jego pan i opiekun może śmiało prawa naruszać; co odrazu zwiększyło jego władzę i znaczenie w mniemaniu ogółu i we własnych oczach.
— Grizo! — rzekł don Rodrigo do wchodzącego brawa. — Masz plac do popisu, zobaczymy teraz, czegoś ty wart. Przed jutrem jeszcze, rozumiesz? dziś jeszcze ta Łucya powinna być w zamku. A
— Dla Griza wszelki rozkaz mego jaśnie wielmożnego pana jest święty.
— A więc bierz tylu ludzi, ilu sam zechcesz, rozporządzaj się, rozkazuj, słowem, rób wszystko, jak ci się podoba, byle tę sprawę ukończyć szczęśliwie. Przedewszystkiem jednak pamiętaj: obchodzie się z nią grzecznie, niech jéj i jeden włos z głowy nie spadnie.
— Jaśnie wielmożny pan może być pod tym względem spokojny. Wszakże, trzeba ją będzie trochę nastraszyć, aby nie zanadto krzyczała... tak tylko dla uspokojenia... bez tego się nie obejdzie.
— Tak, nastraszyć... pojmuję, rzecz nieunikniona. Ale, otoczysz ją wielkiém uszanowaniem, niech się jéj nikt nawet dotknąć nie waży. Rozumiesz?