Szczęsny mędrzec, co żyjąc w chacie swego dziada —
Gości przyjmuje błędnych — jako druh zbawienny:
Głód i burza im niczem — śmierć jak mara blada
Uchodzi precz... Anankę sam sobie układa,
Bo wie, że los jest przemienny...
Zeus go kocha, chat jego izby-to świątynie:
Gościnność się uśmiecha u świetlanych progów,
A żywot jego długim szeregiem dni płynie —
Jak rzeka święta dla bogów.
Zeus mściciel, czujny władca olimpijskich wzgórzy,
Po ludzkich błądzi siołach, jak starzec wybladły —
I mówi, że od pomsty przeznaczeń zajadłej
W wiecznej nędzy i głodu cierpieniach się nurzy —
Które go ślepo opadły!
Łzy mu twarz oblewają: on prosi, on błaga,
Lecz go bogacz bez serca odpycha od proga:
O klęsko, ten dzień straszny kara go wysmaga,
Żebrak przemienił się w Boga.
Czyś uwieńczony wiosną czyli wiekiem zgięty
Czy jesteś synem królów — czy twój ród nieznany
Wejdź do domu Atrydów gościnnie przyjęty,