Strona:Antoni Pietkiewicz - Gość z grobu.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będzie, jak zasłuży.
— A któż to dla tego dobrego Boga, tutaj taki nędzny domek zbudował?
— To ten Pan, co w tym pałacu mieszka.
— To jakże go przyjmie Bóg w Niebiesiech, kiedy on Jego tutaj tak źle przyjmuje?
Jeszcze nie znalazła matka odpowiedzi na moje dziwne pytanie, gdy się ozwał dzwonek od kościołka, i nowe wywołał:
— A to na co dzwonią?
— To wołają ludzi, by szli Bogu dziękować za Jego dary, i prosić Go o życie i zdrowie, o chleb powszedni, i o przyjęcie ich kiedyś do swego mieszkania.
Zamilkłem. Tłum dziwacznych myśli cisnął się do mojéj rozmarzonéj główki; a dzwonek dzwięczał i dzwięczał; a ze wsi szła gromada ludzi z kosami, grabiami, widłami, lub siekierami na plecach, a za nim któś jechał konno z bizunem w ręku, — i nikt do kościołka nie wszedł!
— Mamo! — zawołałem zdziwiony — czemuż oni nie idą dziękować i prosić?
— Bo ich na pańszczyznę pędzą; bo oni idą służyć temu Panu co w pałacu mieszka, i nie mają czasu zachodzić do kościołka.
— Jakże to? mama mówi, że Bóg jest Panem nad Pany, że Mu wszyscy służą, nawet i ten Pan z pałacu, a ci ludzie nie Bogu, ale temu Panu służą; to on taki większy Pan od Boga?
— Nie, życie moje! ale Bóg dobry i łaskawy; on kocha tych co pracują, i od nich przyjmie podziękowanie i prośbę nawet i na polu i w lesie, tak jak przyjmuje piosenkę skowronka nad zieloną niwą, piosenkę słowika na kwitnącém