Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

kiem — to co innego! Przytaszczymy tu całą łódź pełną siekier i łopat, a ja ich zaprzęgnę da roboty. Myślę, ze można to wykonać; niechże mię..., to należy wykonać. Nie mogę przecież tracić po trzech ludzi dziennie przez całe następne sześć miesięcy!
— Nie pożałujesz tego — odpowiedział mój dziadek. — Byłoby mi bardzo miło, gdybym mógł ci się przysłużyć radą lub narzędziami, jakie posiadam.
— Do... z twoją radą! — fuknął Flint. — Narzędzia przyjmę z ochotą. Nie jest-że to przy tobie mój zakładnik?
— Tak, to mój wnuk po kądzieli.
— Możesz więc go waszmość z nami zostawić. Przyda się nam przy budowie warowni. Nie jest-że on nazbyt hardy, by pracować jak prosty wyrobnik — hę?
Murray podszedł doń tak blisko, że pomimo zapadającego zmroku mogli sobie wzajemnie czytać w twarzy.
— Gdy nadejdzie właściwa pora, Flincie, wydam, swego wnuka w wasze ręce — ozwał się spokojnie. — A wy ponosić będziecie surową odpowiedzialność za obchodzenie się z tym chłopcem.
Tu przybrał surowy wygląd.
— Słyszysz, człowieku? Surową odpowiedzialność, powiedziałem. Gdyby się znalazł jakiś drab bezczelny coby śmiał choćby palcem tknąć tego, który ma w żyłach moją krew, taki będzie żywcem odarty ze skóry i powieszony na buszprycie Jakóba.
— A jakże, — wybełkotał Flint i zniknął w ciemności.
Długi Jan Silver, który w ciągu tej rozmowy krzątał się nieopodal, wykulał się znów naprzód.
— Rychło tu ciemność zapada w tej strefie geograficznej, kapitanie! — odezwał się. — Czy waszmość nie raczysz przyjąć jednej z naszych łodzi, by pana dowiozła na miejsce?
— Dziękuję waszeci — odrzekł mój ojciec. — Nie trudno nam będzie odszukać własne czółno.
I już nie odezwał się ani słowem aż do czasu, gdyśmy już przebywali usianą gwiazdami toń zatoki.
— Zdaje mi się — odezwał się przygodnie, — że nie potrzebujemy się trapić z powodu bezbronności Jakóba.

152