Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

koniec zatrzymał się niespełna o pięćdziesiąt stóp od kadłubu Jakóba, obracając i zastawiając się długiem wiosłem, by zachować równowagę. Był to mężczyzna mocno opalony a chudy; muskularne ramiona i łydki miał obnażone, a żylasty tułów pokryty był strzępami bawełnianej koszuli i hajdawerów. Włosy miał kłaczyste i czarne. Na hasło, dane mu przez mego dziadka, odpowiedział głosem brzmiącym chrapliwie, lecz z jego przemówienia nie zrozumiałem ni słówka, gdyż zarówno on jak i Murray gadali do siebie językiem hiszpańskim.
Dziadek zadał dwa pytania, oba zwięzłe, a otrzymał na nie równie zwięzłą odopwiedź. Dziadek znów machnął ręką; przybysz wbił wiosło w grzbiet jednego z olbrzymich bałwanów i łódka pomknęła w dal — chyżo jak armatnia kula. W parę chwil później obaczyliśmy, że przybili do szlupu i jeden po drugim wskakiwali na pokład. Szlup podał się wiatrowi i zataczając z ukosa wielkie kręgi, odpłynął na zachód; Jakób zaś pozostał znowu sam u zachodniego wylotu cieśniny Mona. Hispaniola majaczyła siną plamą na północy, natomiast Porto Rico kryło się przed naszym wzrokiem... kędyś daleko od nas na południe.
Murray zażył znowu niuch tabaki i odwrócił się od poręczy.
— Nie napróżno czekaliśmy przez trzy tygodnie — odezwał się. — Santissima Trinidad miała opuścić Porto Bello w czterdzieści osiem godzin po odjeździe Diega, więc powinna spotkać się nami za jakie pięć dni... a najpóźniej z końcem bieżącego tygodnia.
Doznałem rozterki uczuć.
— Jeszcze się ten okręt może wam wymknąć. Dyć szeroka tu miedza wodna... a cóż, jeśli statek jechać będzie nocą?
— Ej, nie wymknie się! — odparł mój dziadek. — Choćby niewiem ile mil wynosiła szerokość cieśniny i choćby noce były Bóg wie jak ciemne, to ptaszek nam z garści nie umknie, Robercie. Durnie sami wydali mi w ręce swój statek. Według wydanych rozporządzeń (tak doniósł mi Diego) mają płynąć tuż przy samym południowym brzegu Hispanioli, ażeby w razie czego można się było łatwo

182