Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/274

Ta strona została skorygowana.

— Postrzał powierzchowny — oznajmił Piotr. — Kula przeszła tuż blisko. Ja!
— Ależ skóra nawet nie jest zdarta! — sprzeciwiłem się.
Ja, ale to nie zmienia faktu... neen!
Murray nachylił się i palcami wymacał pręgę.
— Piotr ma słuszność — ozwał się. — Wstrząśnienie uszkodziło mózg. Słychiwałem-ci ja o takich dziwacznych postrzałach, alem nigdy nie widział czegoś podobnego.
Moira przywarła do mych ramion.
— Więc on naprawdę nie żyje? Padre naprawdę nie żyje? Więc umarł... bez spowiedzi, bez duchownej pociechy? O święci Pańscy, bądźcież jego orędownikami! Doprawdy, był-że kiedy sroższy zgon?
I zaniosła się rozpaczliwym płaczem.
— Zaprowadź ją na dół, Robercie — rzekł dziadek. — My pójdziemy za wami.
Pozwoliła bez najmniejszych sprzeciwów sprowadzić się z rufy, podobniejsza, niż zwykle, do dziecięcia, łkając, labiedząc i powtarzając raz po raz te same rzeczy z zapamiętałością bólu, jaką spotkać można tylko u Irlandczyków.
— Waćpan jesteś mi serdecznym przyjacielem — wyjąkała, gdy doszliśmy do sypialni. — Ach, panie Bob, bardzo mi jest potrzebna pańska obecność, bom-ci jest sama jedna, sierota, na tym zbójeckim okręcie. Zaiste, na całym świecie nie mam już przyjaciela oprócz ciebie i pana Piotra. Ale też ze mnie niegodziwa, samolubna dziewczyna, że myślę o swej własnej doli, a tymczasem ojciec mój, który mnie kochał, stanął już przed bramą niebios, nie otrzymawszy świętego wijatyku, ani nawet pacierza za swą duszę. Ach, cóżeśmy tak złego popełnili oboje, albo jedno z nas, że zabrano go tak ode mnie, bez słowa pożegnania? Siostry zawsze powiadały, że winniśmy pozyskać łaskę Bożą, ale snadź nie należała mi się ta łaska...
Udało mi się nakoniec ją uspokoić, wlałem jej do ust łyk gorzałki i nakłoniłem ją, by się położyła spać.
Szary brzask przesączał się przez okna na tyle okrętu, gdy powróciłem do dziadka i Piotra, siedzących w głównej kajucie. Piotr był, jak zawsze, spokojny, pykając gorliwie

262