Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/284

Ta strona została skorygowana.

strugi deszczu; palce nam grabiały, gdyśmy przywiązywali najpierw sternika, a następnie siebie samych. Szum burzy zamienił się w ponury, iście zwierzęcy ryk, potęgowany od czasu do czasu łoskotami piorunów. Ogromna zasłona nawisła nad Jakóbem — czarna i nieprzebita u nasady, a ciemnokształtna w miarę posuwania się naprzód. Koń morski majaczył niby okręt-widmo od strony wiatru, a wkrótce znikł mi zupełnie z oczu, zanurzywszy się w ciemności.
— Matko Najświętsza! — westchnęła Moira. — Już wszystko stracone!
I tak istotnie się wydawało. Koń morski gdzieś przepadł. Północny brzeg wyspy zmroczniał i zniknął. Przez chwilę sterczał jeszcze w górze wierzch Masztu Przedniego, ale niebawem i on się zatarł przed naszemi oczyma. Szkarłatny półmrok jął gęstnieć. Deszcz lał się strugami z chmur, zwieszonych niewiele co powyżej głowie naszych masztów. Żółtawe płomienie błyskawic migotały i zagasły w morzu. Wicher smagał nas, wyjąc zaciekle, jakby w radosnem upojeniu, i zagarniając w swe objęcia wszystko, co nie było przymocowane do pokładu.
Jakób zatrząsł się pod tym naporem, zanurzając się przodem i przechylając na prawy bok... Dziadek i ja runęliśmy twarzą na pokład. Sternik przygiął się nad sterem. Piotr pochylił się nad Moirą i osłaniał ją swem ciałem.
Naraz okręt się wyprostował, ale w sam raz gdy dochodził do równowagi, rozległ się przeciągły trzask łamiącego się drzewa i uszkodzony bezan-maszt runął na pokład, miażdżąc kilkunastu ludzi swym upadkiem, a drugie tyle zmiatając w morze przez wyłom powstały na bakorcie.
Rozpaczliwy krzyk konających przedarł się skroś zgiełku burzy, a Jakób cały zadudnił echem, gdy na jego kadłub zwaliło się ogromne drzewce wraz z całą siecią rej i olinowania, uderzając weń niby ciężki młot kowalski; bezwładne jego brzemię przechyliło w bok nasz okręt, wciągając nas w zator fal, idących za nieprzepartym podmuchem wiatru. Z wysokości, co dorównywała niemal wzniesieniu grotrei, spadły na nas strome zwały wodne, łomocąc głucho o rufę i forkasztel. Olbrzymie bałwany tłoczyły się tak gęsto, że dusiliśmy się prawie pod ich nawałą. Pokład środ-

272