Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

chodźcie się łagodnie z załogą Jakóba. Nie macie o co walczyć, chłopcy z Jakóba! Podzielimy się z wami równo!
Ze wszystkich stron częstokołu jęli ku nam nadbiegać ludzie, należący zarówno do załogi Jakóba jak i Konia morskiego, a gdzie jeszcze nasi ludzie stawiali opór, znać w nich było bojaźliwość i zniechęcenie. Zostaliśmy odepchnięci wtył, a ponadto musieliśmy baczyć, by nas nie otoczono.
— Chodźmy do domu, Bob — pisnął Piotr. — Ludzie z Jakóba nie będą już walczyć w naszej obronie.
Przewiesił sobie przez ramię bezwładne ciało Murraya, a w ręce jeszcze trzymał żelazną lufę swego muszkietu — gdyż kolba była już strzaskana; mimo to biegł rączo koło mnie po grząskim piasku.
W obrębie ogrodzenia palisady powstało okropne zamieszanie; gdyby nie ta okoliczność i gdyby nie spory obłok, który przesłonił tarczę miesięczną, nie dotarlibyśmy przenigdy do stanicy. Nasi ludzie topnieli z każdym krokiem. Dwóch poległo z początkiem odwrotu, a ustawiczne wołania: „zatrzymajcie się, Jakóbiaki... nie zrobimy wam nic złego! — niweczyły ostatek nawet tej służbistości, jaka przetrwała wśród zajść kilku dni ostatnich.
Do stanicy dotarliśmy sami — od strony przeciwległej drzwiom, i obeszliśmy ją ostrożnie, niemało zaniepokojeni losem Moiry, gdyż tuż niepodal w różnych kierunkach trzaskały pistolety i szczękały kordelasy. Wobec przyćmienia księżyca nie widzieliśmy nic przed sobą na odegłość muszkietu, a skoro zwróciliśmy się ku czarnej czeluści wejścia, natknąłem się na czyjeś zwłoki.
— Sam sobie będziesz winien swej śmierci, człowiecze — ozwał się spokojny głos. — Słyszę cię doskonale i jeżeli nie...
— Moira! — zawołałem.
— To waćpan, panie Bob? O święci Pańscy, jakże się cieszę! Wzięłam was za... Czy to Piotr?
Ja — rzekł Piotr.
— A co waćpan dźwigasz na ramieniu? Umarłego? Czy to ten, któregom zabiła przed paru minutami?
— To kapitan Murray — odpowiedziałem, ustępując z drogi Piotrowi.

300