Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/313

Ta strona została skorygowana.

— Królowo Niebieska! To już chyba z nami krucho!
— A jakże! — potwierdziłem markotnie, wchodząc za Piotrem. — Czy macie tu światło?
Wydobyła latarnię z pod pokrowca; nikłe promyki zaczęły igrać i przeganiać się z cieniami po grubo ciosanych kłodzinach belek ściennych, po stosach beczułek z rumem, po skrzyniach bitej monety i zwałach skarbów.
— Gdzie Ben Gunn i Scipio? — zapytałem.
— Wyszli, skoro zabiłam tego, co leży tam na dworze. Ogromnie się trwożyli, co z nimi zrobi kapitan Flint, gdy znajdzie ich tutaj i jednego ze swych ludzi leżącego trupem przed drzwiami.
Piotr lekko ułożył dziadka na glinianej podłodze — nie było tu miększego łoża — i zaczął rozrywać na nim odzież dokoła rękojeści noża, który tkwił jeszcze w jego prawym boku.
— A czemuż pani nie poszłaś za nimi? — zapytałem.
Ona spojrzała na mnie z oburzeniem.
— Miałam-że opuścić was obu?! Nie taką jestem przyjaciółką, Robercie.
Piotr spojrzał w górę.
— Ty idź pilnować tych trzwi, Bob. Panna Moira zaś prziniesie mi kapeńkę rumu. Mosze Murray przyjcie do siebie, zanim...
Poczułem naraz, że temu wierzyć niepodobna.
— To niemożliwe, Piotrze!
Ja, — odrzekł Holender cierpliwie. — Wkrótce zemsze. Ma krwotoki wewnętrzne.
Podszedłem do drzwi chwiejnym krokiem, a w głowie mi szumiało: Murray konający? Wierzyć temu się nie chciało! Ta groźna osobistość, tak wytworna, wyniosła, panująca nad wszystkiem, z czem się zetknęła... tak dziwnie kojarząca w sobie występek, większość, mądrość i dziecinną próżność! I tłumaczcie to sobie jak chcecie, naraz odkryłem w sobie podziw dla niego, narastający już od wielu miesięcy pod powłoką zewnętrznej odrazy. Aż do tej chwili potępiałem go — atoli w tej chwili dławiła mnie myśl o jego śmierci... Kimkolwiek, był, nie był jednak istotą tchórzliwą i nikczemną. I tak mu przyszło kończyć śmiercią tak nędzną i przypadkową — z ręki ślepego człowieka,

301