Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

Silver kiwnął głową jakoby z ukontentowaniem.
— Com dostał, to chowam. Nie jestem marnotrawcą takim, jak wy, coście dziś bogaci, a jutro nędzarze. Kiedyś zaniecham zbójnictwa, a wtedy chciałbym jeździć własnym powozem i zasiadać w parlamencie.
— Przedtem powinieneś Janie, żeglować własnym okrętem, — ozwał się Pew, a ta uwaga zawierała w sobie tyle tajemniczych wniosków, aż mnie mróz obleciał po całem ciele. Wyczułem w tem jakieś planowane morderstwo, jakąś namowę, by Silver starał się opanować ten okręt i użył go do swych celów.
— Czemużby nie? — odparł Silver z ożywieniem. — Nie chcę wymieniać niczyjego nazwiska Ezdraszu, ale kapitanowie nie mogą żyć wiecznie. Niektórzy są już za starzy, a inni zalewają sobie pałę rumem. Nigdy nie można wiedzieć! Nigdy nie można wiedzieć!
— Bill Bones ma co do tego pewne zamiary — napomknął Pew; odczułem w tych słowach zgrzyt zadawnionej waśni i współzawodnictwa.
— Tak, Bill — ozwał się Silver, żując słowa. — Bill jest prawą ręką i zastępcą Flinta, najlepszym kamratem Flinta, jego powiernikiem, jak mówią niektórzy. Niechże ta! Niechże-ta! Ale mówiliśmy o kalekach i o tem, jak człowiek ślepy może sterować, a to nie odnosi się wcale do Billa, który nie jest ani kulawy ani ślepy, a zapewne wiele się jeszcze w życiu spodziewa... tak, spodziewa się niechybnie, gdy tylko sobie o nas przypomni.
Pew zaśmiał się tak chłodno, z taką szatańską nieludzkością, iż nagle odczułem współczucie dla pana Bonesa, mimo całej ku niemu odrazy... a przytem miałem szczerą chęć odmienić przedmiot rozmowy. To bezpośrednie zetknięcie z tak bezgranicznem, bezlitosnem okrucieństwem było mi niemałą udręką.
— Czy waszeć, panie Silver, często uczestniczysz w takich sprawkach, jak wczorajsza? — zagadnąłem.
On przekrzywił głowę wbok.
— Sprawkach? takich, jak wczoraj? waćpan masz na myśli swoją przeprowadzkę? No, nie tak znowu, panie łaskawy; nie zawsze, chciałem powiedzieć, Ezdraszu.

78