przed olbrzymi gmach, oświetlony rzęsiście.
Wszedłszy za wrota, ujrzał siedzącego w izbie olbrzyma. Chciał się cofnąć, ale ten już go spostrzegł.
Stanąwszy więc na progu izby powitał:
— Dobry wieczór, dziaduniu!
— Coo? Od lat trzydziestu siedzę w tym domu, i nikt mnie nie odwiedził i w ten sposób nie wittał...
Chłopiec usiadł spokojnie przy stole i zaczął z nim rozmawiać.
— A gdzież twoja matka? — spytał olbrzym — zobacz, gdzie się usadowiła i przyprowadź.
Znalazłszy żebraczkę omdlałą z przerażenia, ocucił ją i do izby przywiódł.
Stara ukryła się w kącie, bojąc się spojrzeć na wielkoluda, ale ten zachowywał się bardzo uprzejmie, pozwolił im przenocować, poczem upiekł całego wołu i postawił na stole, żeby się posilili.
Goście najedli się i napili wina, potem spać poszli, olbrzym zaś, zjadłszy
Strona:Błękitny pasek.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.
— 5 —