Strona:Bajka o człowieku szczęśliwym.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

natychmiast echo poczęło mu odpowiadać. Odrzucił naprzód prostą melodję Simelihorn poblizki, powtórzył ją za nim bliźniaczy Rötihorn już czystszą, jęknął metalicznie daleki Schwarzhorn nad śniegowemi polami zgarbiony, a potem już szedł dźwięk nieprzerwany, orkiestra cała, zmieszana a rostrojona, tony czyste, od śnieżnych czół i lodów najwyższych szczytów odbite, dzwony jakieś potężne, jasne, srebrnemi sercami we wnętrzach gór bijące, echowe: śpiewała Jungfrau, śpiewał Mnich i Eiger, Schreckhorn, Wetterhorn, Finsteraarhorn — i dalej... i dalej...
I znowu krótki dźwięk dmącego w trąbę pastucha — i odkrzyk gromki bliższych szczytów i znów ta, językiem ludzkim niewypowiedziana, przeczysta — dźwiękiem lodowców brzmiąca orkiestra.
Płaszczem przed dotkliwym chłodem owinięty patrzyłem na te śpiewające szczyty, które tymczasem coraz upiorniej, coraz srebrzyściej bielały na gwiazdami zachodzącem tle nocnego błękitu. Ostatnie dźwięki rogu dawno już przebrzmiały i niemcy pokryli się w hotelu, a ja nie ruszałem się z miejsca; dobrze mi było, szeroko i cicho. I nie wiem, przez jakie dziwne i nie-