Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
130
Chata wuja Tomasza

— Wyborna myśl! Będę więc mógł mieć z niego kapelana.
— Pan żartuje!...
— Skąd wiesz? — Czyż nie podajesz mi go za patentowanego kaznodzieję? Czy ma on dyplom od jakiego synodu lub kongregacji religijnej? — No, pokaż mi dowody!
Gdyby Haley nie miał przekonania, że za wszystkie te żarty jednak dostanie gotówkę, straciłby niezawodnie cierpliwość. Wyjął swój brudny pugilares, rozłożył go na balocie i szukał papierów, gdy tymczasem pan Sain-Clare mierzył go szyderczym wzrokiem.
— Kup go, ojcze, za jakąbądź cenę — szepnęła po cichu Ewunia, wdrapawszy się na jakiś tłumok i objąwszy drobnemi rączkami za szyję ojca.
— Ty możesz, ojcze, zapłacić go, wiem o tem, a chciałabym go mieć.
— Dlaczego, Ewuniu? Czy chcesz z niego zrobić sobie zabawkę, lalkę?
— Chcę go uszczęśliwić.
— Na honor, to ważny powód!
W tej chwili handlarz wynalazł i podał świadectwo podpisane przez pana Szelby, które pan Saint-Clare wziął dwoma palcami i przeglądał niedbale.
— Pismo i styl szlachetnie urodzonego człowieka, — mówił, — ale wszystko rozważywszy, zastrasza mię ta jego religijność. A nawet nie wiem z pewnością po jakiej cenie w tej chwili sprzedaje się ten towar... religja. Dawno już nie czytałem dzienników i dlatego nie wiem, jaki religja ma kurs...
— Lubisz pan żartować, jak uważam, — odparł handlarz, — ale nie można zaprzeczyć, żeby na dnie tego nie było trochę prawdy. Co się tyczy mojego towaru, to powiem panu, że jego pobożność jest dobrego gatunku. Zauważyłem u murzynów, równie jak u białych, że taka pobożność robi ich łagodnymi, spokojnymi, wytrwałymi, uczciwymi: za nic w świecie żaden z nich nie popełni tego, co nazywają grzechem. Zresztą wyczytałeś pan w poświadczeniu, co dawny właściciel Tomasza o nim powiada.
— Dość tego, — rzekł tonem poważnym pan Saint-Clare, gatunkując w pugilaresie bilety bankowe, — jeśli mi zaręczysz, że to jest pobożność bez skazy i która będzie zapisana na mój rachunek jako do mnie należąca, do wielkiej księgi tam wysoko, to może się i zdecyduję. Ile żądasz za niego?
— Ostatniego warunku przyjąć i za niego ręczyć nie mogę, — odparł kupiec. — Zdaje mi się, że nawet na giełdzie berlińskiej każdy gra tylko na swój rachunek.
— Byłoby niesprawiedliwie jednak, gdyby człowiek porządny, rujnujący się na kupno pobożnych, nie korzystał z tego tam, gdzie ten towar dobrze popłaca. — Pan Saint-Clare zwinął bilety bankowe i podał je kupcowi. — Masz, policz swoje dolary, grzeszniku!
— Zgadza się! — zawołał uradowany Haley i wyjąwszy z kieszeni stary rogowy kałamarz, napisał prędko kwit, który wręczył panu Saint-Clare.