Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
140
Chata wuja Tomasza

Ta zaś, płonąca od gniewu, siedziała wyprostowana jak trzcina, trzymając drogocenny pęczek parasolików w ręku i opędzając się tak nieprzystępnie brzmiącemi ucinkowemi wyrazami, że te mogły odegnać najnatrętniejszego nawet faktora. W chwili wolnej między jednym a drugim napadem wypowiadała Ewie swe zadziwienie: „Co sobie twój ojciec myśli? Chyba nie spadł z pokładu do wody, ale doprawdy coś szczególnego się stać musiało“. Właśnie w chwili, kiedy już nabrała przekonania, że coś niedobrego się przytrafiło, właśnie pan Saint-Clare zbliżył się ku nim powoli, a dawszy Ewuni kawałek pomarańczy, zapytał głosem spokojnym:
— No, kuzynko, spodziewam się, że jesteś całkiem przygotowana do wyjścia.
— Od godziny jesteśmy gotowe i czekamy tutaj — odrzekła panna Ofelja — byłam naprawdę w strachu, czy się tobie co złego nie przydarzyło.
— Jesteś bardzo dobrą, kuzynko, ale patrzaj tylko, czy nie wybornie wszystko urządziłem? — rzekł Augustyn. — Powóz czeka nad brzegiem, ciżba się ustała, i my możemy teraz przejść swobodnie, jak przystoi na dobrego chrześcijanina, nie narażając się na zgniecenie lub zepchnięcie do wody... Hej! — dodał obracając się do faktora — zabierz te rzeczy.
— A ja pójdę zobaczyć, jak je ułoży w powozie, — rzekła panna Ofelja.
— Ej, kuzynko, tego wcale nie potrzeba...
— Niech i tak będzie; ale to i to poniosę sama, — rzekła Ofelja, przysuwając do siebie trzy pudełka i mały podróżny worek.
— Posłuchaj mię, moja kochana pani z Vermontu, proszę cię na prawdę, racz w naszym klasztorze postępować według naszej reguły zakonnej. Bądź pani tyle dobrą i postaraj się przejąć choć trochę naszego południowego charakteru, i na miłość Pana Boga, proszę tak siebie nie objuczać, bo tu pomyślą, że pani jesteś pokojówką. Proszę oddać walizki ot temu zuchowi i chciej pani być przekonaną, że postąpi z niemi tak ostrożnie jak ze szkłem.
Rozpacz ogarnęła pannę Ofelję, gdy krewny poodbierał jej skarby; lecz wszystko w karecie znalazła w całości.
— Gdzież Tomasz? — zapytała Ewunia.
— Na koźle, mój kotku! On u twojej mamy zastąpi miejsce owego pijaka, który to wywrócił karetę.
— O! Tomasz będzie wybornym woźnicą, ja to widzę, — rzekła Ewunia — on nie będzie się upijał.
Kareta stanęła przed domem zbudowanym w stylu na pół francuskim na pół hiszpańskim, a który w Nowym Orleanie jeszcze się widuje. Podwórze w kształcie regularnego czworoboku było otoczone zewsząd budowlami; wjeżdżało się nań przez sklepioną bramę. Urządzenie podwórza mogło zadowolić najwybredniejsze gusty: obszerne galerje otaczały je wkoło, arkady mauretańskie, cieniutkie kolumny; arabeski, jakby w śnie czarodziejskim przenosiły widza w czasy panowania wschodniego romantyzmu w Hiszpanii. W środku podwórza znaj-