Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
185
przez Boecker Stove

— Tak, ale przez nie sypie się i do szuflady.
— Rzecz naturalna, dlatego, że pani wszystko przewracasz. Patrzcie, jaki porządek, — zawołała z gniewem Dina, podchodząc do komody. — Gdyby pani raczyła wrócić do salonu i poczekać, aż ukończę moją czynność, to potem znajdzie prawie każdą rzecz na swojem miejscu — nie umiem pracować, gdy mi kto na karku stoi...
— Sama zaprowadzę tutaj porządek i mam nadzieję, że utrzymasz go i nadal.
— Nie, panno Ofeljo, to być nie może; nigdym jeszcze nie widziała, żeby panie o takie rzeczy się starały.
— I Dina wzburzona chodziła po kuchni, gdy tymczasem panna Ofelja ustawiła w porządku cały stos talerzy, filiżanek, wsypała cukier z kilkunastu naczyń w jedno wielkie, odłożyła kilkadziesiąt ścierek do prania i to z takim pospiechem i zręcznością, że Dina stała zdumiona.
— Jeżeli damy w takie sprawy się wdają, to to wogóle nie damy... — odezwała się z oburzeniem Dina w należytem oddaleniu, żeby panna Ofelja nie mogła jej słyszeć. — Mam ja moje rzeczy zwykle w należytym porządku i gdy nadejdzie pora po temu, sama wszystko pouprzątam; nie potrzeba mi dam, które tylko jeszcze większy sprawiają nieład, tak że nic nie będzie można znaleźć...
Trzeba przyznać, że Dina od czasu do czasu zaprowadzała pewien w kuchni ład, a właściwie — starała się ład zaprowadzić. Wtenczas to wyrzucała, co tylko było w szufladach, na podłogę lub stół i nieład powstawał jeszcze kilka razy większy. Gdy kto zapytał, co robi? — odpowiadała: dzisiaj robi się porządek!... Chłopcom kazała szorować podłogę, stoły, ławki, czyścić naczynia, a gdy się wszystko jak śnieg bieliło, poczęła znowu wszystkie graty z powrotem ustawiać i chować po kątach, coby mogło razić oko. Potem zapaliła fajeczkę, zapasała biały fartuch, owinęła wkoło głowy jedwabną chustkę i nuże wyganiać rabiatę z kuchni, aby jej podłogi nie zabrudzili.
W przeciągu tygodnia zaprowadziła panna Ofelja w całem gospodarstwie zupełnie inny ład, według pewnych, z góry ułożonych reguł. Ale praca ta, o ile była potrzebna do niej pomoc sług, na niewiele się zdała, bo nieporządek znowu wszystkiemi kątami wkradał się z powrotem. Zrozpaczona postanowiła prosić pana Saint-Clare, aby w sprawę tę zajrzał i w jakikolwiek sposób jej dopomógł.
— Niema sposobu dojść do jakiegokolwiek ładu — rzekła.
— Masz zupełną słuszność, — odpowiedział Saint-Clare.
— Jakiż bezład, jakaż nieoględna rozrzutność! W życiu mojem nic podobnego nie widziałam.
— Wierzę najzupełniej!
— Nie patrzałbyś na to z taką zimną krwią, gdybyś sam był gospodynią.
— Kochana kuzynko, pamiętaj, że my, panowie, dzielimy się na dwie klasy: ciemiężycieli i uciemiężonych. Ci, którzy, jak ja, są dobrzy i nie cierpią srogości, muszą bardzo wiele znosić. Jeżeli nam się podoba trzymać w rzeczy pospolitej dla naszej wygody tłumy próżniaków, nieuków, powinniśmy cierpieć także skutki tego. Widziałem, lecz to bar-