Wesele odbyło się w domu pani Szelby, która własnoręcznie wpięła kwiat pomarańczowy w cudny warkocz Elżbiety; sama ustroiła ją w piękny ślubny welon. Nie brakło niczego, ani białych rękawiczek, ani wina i ciast, ani gości, którzy unosili się nad pięknością narzeczonej i dobrocią szczodrej pani.
W przeciągu dwóch lat widywała się Elżbieta często ze swym mężem; szczęście ich zakłóciła tylko strata dwojga niemowląt, do których Elżbieta namiętnie była przywiązaną; boleść jej przy śmierci dziatek była tak wielką, iż pani Szelby była zmuszona zrobić jej lekką wymówkę, że się to nie zgadza z wolą Bożą, i powinna powstrzymać uczucia w granicach, jakie nakazuje rozsądek i religja.
Po narodzeniu się malutkiego Henrysia, boleść Elizy powoli się złagodziła; wszystkie jej uczucia, tylu nieszczęściami doświadczane, skupiły się nad kołyską jedynaka. Elżbieta była znowu szczęśliwą, aż do chwili, gdy jej mąż dostał się z powrotem pod jarzmo swego niegodziwego pana.
Właściciel fabryki, czyniąc zadość danej obietnicy, odwiedził pana Harysa we dwa tygodnie po odejściu Jerzego. Poczciwe człeczysko, sądził, że zapamiętałość opuściła już okrutnego pana, że mu się uda go udobruchać i że pozwoli Jerzemu wrócić do fabryki.
— Pan napróżno się fatygujesz — odpowiedział mu tenże. — Wiem dobrze, co mi czynić wypada i nikogo o radę nie proszę.
— Ani śmiem radzić. Sądziłem jednakże, że nic pan nie stracisz, gdy pozwolisz swemu niewolnikowi wrócić do fabryki, na warunkach, które mam zaszczyt panu przedstawić...
— Rozumiem bardzo dobrze, o co chodzi. Widziałem, jak ze sobą szeptaliście, kiedym go zabierał; ale nic pan nie wskórasz. Dzięki Bogu, żyjemy w kraju wolnym, pod opieką prawa; ten człowiek jest moją własnością, mam przeto prawo robić z nim, co mi się podoba! Oto moje ostatnie słowo!
Tak się rozwiała ostatnia nadzieja Jerzego. Widział przed sobą życie pełne udręczeń i cierpień, pełne obelg, na wynajdywaniu których nie zabrakło despocie pomysłu.
Jakiś kochający ludzkość prawnik powiedział:
— Najgorszy użytek z człowieka jest — powiesić go.
Mylił się, jest jeszcze inny... gorszy!
Pani Szelby pojechała z wizytami, a Elżbieta, stojąc na galerji, patrzała długo jeszcze za oddalającym się powozem. Puściwszy wodze swej wyobraźni, bujała rozkosznie w marzeniach, gdy z nienacka poczuła czyjąś rękę na swem ramieniu. Obejrzała się, a na jej ślicznej twarzy zajaśniała radość.