Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
16
Chata wuja Tomasza

— Toś ty, Jerzy, takeś mnie przestraszył! Jakże to dobrze, żeś przyszedł! Pani wyjechała na cały wieczór, chodź do mego pokoju, nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Mówiąc to pociągnęła za sobą Jerzego do swego pokoju, wychodzącego na galerję, a znajdującego się obok pokoju pani Szelby. Tu siadywała zwykle Elżbieta z robótką w ręce, by być gotową na każde zawołanie swej pani.
— O jakem szczęśliwa! Czemuś taki pochmurny? Uśmiechnij się, mój drogi! Patrz na Henrysia, jak nam pięknie rośnie.
Ale chłopczyk trzymał się sukni matki i tylko ukradkiem spoglądał na ojca.
— Patrz, jaki śliczny, nieprawdaż? — Mówiąc to, pogłaskała chłopczyka po pięknych kędziorach i pocałowała w twarzyczkę.
— Wolałbym, żeby się był nie rodził! — przerwał Jerzy z goryczą — i lepiej byłoby, gdybym się sam nie był rodził.
Z przestrachem spojrzała Elżbieta na męża, i jakby go pojęła, bo pochyliła głowę na jego piersiach i zalała się łzami.
— Źle robię, doprawdy, że cię martwię, moja biedna Elżbieto! — wyrzekł mąż tkliwie — bardzo źle... O pocóżeś mnie poznała, biedna kobieto! Byłabyś może szczęśliwszą...
— Jerzy, Jerzy! czy to się godzi tak mówić? Musiało cię spotkać coś przykrego? A jednak niedawno jeszcze byliśmy tak szczęśliwi.
— Tak, moja droga, byliśmy szczęśliwi! — przerwał Jerzy, posadził syna na kolanach, pogładził go po głowie i długo się wpatrywał w jego śliczne oczęta.
— Tak, Elżbieto moja, to twój portret, do ciebie zupełnie podobny! jesteś piękną i dobrą, jakiej drugiej niema na świecie; a jednak byłoby lepiej, gdybym ciebie nigdy nie był poznał, a ty mnie.
— Ależ mężulku, cóż ci się stało?
— Tak, Elżbieto, widzę wszędzie tylko nędzę. Życie me gorzkie jak piołun... Takie życie, to powolne konanie. Ja, biedny niewolnik, którego los rzucił na łaskę i niełaskę ludzką, miałem sumienie pociągnąć ciebie, anielska istoto, za sobą... O! byłem bardzo niepoczciwy! Pocóż mam pracować, uczyć się? Poco budzić myśl z uśpienia? Poco wreszcie żyć na świecie? Ach! wolałbym nieżyć!
— Jerzy, mój drogi, przestań, błagam cię! Wiem, że byłeś zmartwiony, gdy cię wzięto z fabryki; wiem, że masz pana okrutnego, ale wysłuchaj mnie, zdobądź się na cierpliwość, jeszcze chwilę — a może...
— Cierpliwość! — zawołał, przerywając jej. — Czy jeszcze mało byłem cierpliwy? Czym powiedział choć jedno słowo, gdy mnie odebrał z fabryki, gdzie mnie wszyscy kochali? Oddawałem mu całą mą płacę, nic sobie nie zostawiając; wszyscy mówili, że pracowałem szczerze.
— To okrutnie, ale cóż począć? Trzeba znosić, bo to twój pan! — pocieszała Elżbieta.
Mój pan! A kto go zrobił moim panem? Oto, czego nie umiem sobie wytłómaczyć! Jakież ma prawo do mojej osoby? Ja człowiek i on człowiek! A przecież ja lepszy od niego! Pracuję, gdy on tylko używa; czytam i piszę lepiej od niego; do czego się wezmę, potrafię