— Kupiła go jakaś rodzina, jak się zdaje, dość znakomita — odpowiedziała pani Szelby, — dobrze go traktują, nie ma dużo pracy.
— A tem lepiej! Jestem z tego bardzo zadowolony! — odpowiedział szczerze pan Szelby. — Spodziewam się więc, że wżył się w nowe stosunki i nie myśli wcale o powrocie.
— Przeciwnie, z wielką niespokojnością pyta, czy pieniądze na jego wykupienie są już zebrane?
— Na honor, nie mogę dać żadnego zapewnienia. Gdy interesa zaczną się krzyżować, to już niema końca niepowodzeniom; skaczę jak z kępy na kępę, muszę pożyczać u jednego, żeby oddać drugiemu, później u trzeciego dla oddania pierwszemu i tak ciągle; a te przeklęte weksle, jak grad padają ze wszech stron. Człowiek nie ma nawet czasu wypalić cygara, jeden list goni za drugim... wszystkie z groźbami; coraz to więcej kłopotów wali się na moją głowę.
— Mnie się zdaje, mój drogi, że można temu zaradzić. Naprzykład, gdybyśmy sprzedali wszystkie nasze konie i jeden z naszych folwarków, moglibyśmy wszystkie długi spłacić gotówką.
— E! to nie ma sensu, moja droga Emiljo; ty jesteś najdoskonalszą ze wszystkich kobiet z Kentucky, ale nie pojmujesz wcale interesów. — Kobiety zwykle nie mogą pojąć i nie pojmą nigdy, jak się prowadzą interesy.
— Wytłómacz mi przynajmniej te swoje interesy, — rzekła pani Szelby. — Daj mi listę naprzykład tych, którym jesteśmy dłużni i kórzy nam winni; jabym może ci pomogła coś oszczędzić w wydatkach.
— Ależ zmiłuj się Emiljo, nie męcz mnie! Nie mogę ci powiedzieć nic stanowczego, sam nie wiem, jak stoją nasze interesy; ale czyż można im nadać taką lub ową formę z łatwością, z jaką Klotylda robi ciastko? Nie zrozumiałabyś nic zgoła, upewniam cię. Pan Szelby podniesionym głosem zakończył z żoną rozmowę o interesach.
I ona zamilkła, tając w sobie boleść. W istocie, chociaż była tylko kobietą, jak mówił pan Szelby, miała jednak pojęcie jasne, pogląd praktyczny i siłę charakteru, czego brakowało właśnie jej mężowi. W jej żądaniu wcale nie było niezrozumienia sprawy i mógł śmiało ją wezwać ku pomocy w zarządzaniu dobrami. Pragnąc szczerze dotrzymać danego przyrzeczenia Tomaszowi i Klotyldzie, smuciła się biedna kobieta każdą w tym względzie trudnością.
— Czyż niema już środka żadnego? Suma to nie tak wielka; jakże się martwi biedna Klotylda, która wzięła to sobie tak bardzo do serca!
— Przykro mi niewymownie; przyrzekłem bez zastanowienia się. Czy nie lepiej otwarcie powiedzieć ciotce Klotyldzie, aby się nie łudziła? Za parę lat Tomasz pojmie inną żonę; dobrzeby było, gdyby i ona pomyślała o sobie.
— Nigdy tego jej nie powiem; jam ją uczyła, że ślub ich jest równie święty, jak nasz.
— Nie dobrze, żeś wpoiła im zasady wyższej moralności nad ich położenie i nadzieje; myślałem o tem często, — odpowiedział pan Szelby.
— Wszakże to jest tylko moralność chrześcijańska.
— Dobrze, dobrze, moja Emiljo, nie mam wcale zamiaru zaprze-
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.
222
Chata wuja Tomasza