Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.
239
przez Boecker Stove

że pobyt nasz na ziemi jest krótki. Jestże to tajemny instynkt gasnącego ciała, czy zachwyt duszy, patrzącej w wieczność? Sercem Ewy owładnęło ciche, słodkie, prorocze przekonanie, że niebo jej się otwierało; i była spokojna, jak światło zachodzącego słońca, jak cisza jesieni. Bolało ją tylko, że musi opuścić tych, którzy ją tak gorąco kochali.
Chociaż żyła w dostatkach, otoczona najczulszą opieką i miłością ojca, nie żal jej było siebie, ale tych, których kochała. Wierzyła, że czeka ją lepsze życie, że idzie do Chrystusa, który dziatki kocha i miłość ku Niemu napełniała jej niewinne serduszko uczuciem nadziemskiem.
Jednak serce Ewy wyrywało się z głęboką czułością i do tych, których porzucała na ziemi, a szczególniej do ojca; pojęła, że dla niego była droższą, niż dla kogokolwiek. Bolała i nad matką swoją, bo chociaż przebijające się w Marji samolubstwo zasmucało ją i trwożyło, chociaż widziała w niej coś, czego nie mogła zrozumieć, jednak, jako dobre dziecię, kochała ją całem sercem.
Żałowała, że porzuca dobre, kochane sługi, dla których była światłem słonecznym. Dzieci bardzo rzadko uogólniają pojęcia; ale Ewa była nadzwyczajnem dzieckiem. W jej główce powstała niejasna myśl zrobienia czegoś dla nich, dania im pomocy, bo czuła ich niedolę. Chęć ta, będąc za nadto silna na słaby organizm, rujnowała nadwątlone jej zdrowie.
— Wuju Tomaszu — rzekła pewnego razu — ja wiem, co było przyczyną śmierci Chrystusa za nas.
— Cóż takiego, Ewunio?
— Ja to czuję, nie umiem tego tylko wytłómaczyć. Chrystus Pan umarł na krzyżu, żeby zerwać pęta niewoli, które nas krępowały i żeby nas wybawić od śmierci wiecznej. Czy pamiętasz owe matki na okręcie płaczące za dziećmi swemi, od których je oderwano? Jest to wprawdzie inna niewola, ale z chęcią poświęciłabym się za wszystkich tych nieszczęśliwych okutych w kajdany.
Tomasz patrzał na nią ze czcią, a kiedy na głos ojca odeszła, rozczulony otarł gorące łzy.
— Daremne zabiegi utrzymania przy życiu Ewuni — rzekł, spotkawszy Mami. — Pan Bóg weźmie niedługo ją do Siebie.
— Tak, tak — odpowiedziała Mami, wznosząc ręce ku niebu. — W jej oczach było zawsze coś tajemniczego, co jawnie mówiło, że nie pogości z nami długo. Tyle razy mówiłam o tem pani, a oto teraz się sprawdza, wszyscy to widzimy. Drogie, kochane dziecię porzuci nas!...
Ewunia wbiegła po stopniach werandy. Dzień się chylił ku końcowi, promienie zachodzącego słońca okalały ją wieńcem światła. Szła do ojca w białem ubraniu, w splotach złocistych swych włosów, z rozgorączkowaną twarzyczką i z niewypowiedzianym blaskiem w oczach, powiększonym niszczącą gorączką.
Saint-Clare przywołał ją, aby pokazać jej małą statuę, którą kupił dla niej; lecz widok Ewy przeraził go boleśnie.
Jest pewien rodzaj piękności tak zupełnej, lecz zarazem tak znikomej, że nie czujemy odwagi patrzeć na nią. Saint-Clare ujął Ewę w swoje objęcia i zapominał, co jej chciał powiedzieć.