Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
242
Chata wuja Tomasza

nić ich, żeby uczynili, jak sprawiedliwość i miłość bliźniego nakazuje? Kiedy umrę, ojcze, ty wspomnisz o mnie i uczynisz to dla mnie. O, jabym to uczyniła, gdybym mogła...
— Ty nie umrzesz, Ewo! — zawołał pan Saint-Clare głosem pełnym boleści. — O, nie mów tego, dziecię moje! moje wszystko na świecie!
— I dziecię nieszczęsnej Pru było jej wszystkiem na świecie... A ona słyszała krzyk jego i nie mogła mu pomóc! Ojcze, wszakże ci nieszczęśliwi kochają dzieci swoje tak czule, jak ty mnie. Ojcze! pomóż im! i biedna Mami kocha swe dzieci; widziałam, jak gorzko płakała, gdy o nich mówiła. I Tomasz kocha swoich. Czyż to nie bolesne, drogi ojcze, że podobne rzeczy dzieją się na świecie?
— Dość, dość tego, mój aniele! — przerwał z czułością ojciec, — tylko się nie smuć, nie mów o śmierci; wszystko zrobię, co zechcesz.
— Przyrzecz mi, ojcze, że uwolnisz Tomasza, kiedy ja... — nagle urwała, później drżącym głosem dodała: — kiedy ja odejdę tam!...
— Dobrze, mój aniołeczku, uczynię wszystko, wszystko, co tylko zażądasz!
— Najdroższy mój ojcze — mówiła dalej, przykładając swą rozpaloną twarzyczkę do twarzy ojca — o! jakbym ja chciała, żebyśmy razem tam poszli!
— Dokąd, moje dziecię? — spytał Saint-Clare.
— Do mieszkania Ojca naszego; tam dobrze, spokojnie, tam panuje wieczna miłość! — zawołało dziecię jakby o krainie, w której często przebywało. — Ty nie chciałbyś iść ze mną, ojcze mój drogi? — spytała naiwnie.
Saint-Clare milcząco przycisnął ją do swych piersi.
— O! ty przyjdziesz do mnie — zawołała Ewunia głosem pełnym wewnętrznego przekonania, którym tak często bezwiednie mówiła.
— Tak, ja pójdę za tobą! Ja nie mogę żyć bez ciebie.
Zmrok wieczorny coraz to więcej zapadał; Saint-Clare trzymał w milczeniu na kolanach tę słabą istotkę. Nie mógł już widzieć ciemnych oczu dziecięcia, ale słyszał w jej głosie jakby wołanie niewidomego ducha i przeszłe życie jego przedstawiło się przed myślącym jego wzrokiem jakby obraz ostatniego sądu. Słyszał modlitwy i pieśni swej matki, przypomniał sobie młodość i swe dążenia ku dobremu i lata zwątpień i światowego, jak ludzie nazywają, biednego życia. O, wiele możemy pomyśleć w jednej chwili. I on myślał, przeczuł wiele, bardzo wiele; lecz nie rzekł ani słowa i kiedy zupełnie ściemniało, zaniósł Ewę do sypialni; a skoro ją rozebrano i słudzy odeszli, wziął jedyne swe dziecię znowu na ręce i nosił zanim usnęła.