Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
247
przez Boecker Stove

klimacie. Ponad różowemi jedwabnemi poduszkami, ozdabiającemi prześliczny bambusowy fotel, wzniosiły się figury, trzymające podobne zasłony. W pośrodku pokoju stał misterny, lekki bambusowy stół, na nim marmurowa waza w formie wielkiej lilji z pączkami, zawsze pełna kwiatów. Na nim leżały książki Ewy, różne jej cacka i prześliczny pulpit ze słoniowej kości; ojciec dał go jej w prezencie, gdy zauważył, że Ewa pilniej zaczęła się uczyć pisać. Nad kominkiem, na marmurowej desce stał prześlicznie rzeźbiony Chrystus, przyzywający dzieci ku sobie, a po bokach marmurowe wazony. Tomasz przynosił codziennie z największą przyjemnością świeże bukiety i kładł je w wazony. Na ścianach wisiały dwa czy trzy obrazy, przedstawiające dzieci w różnych postawach. Jednem słowem, wszystko nosiło tam charakter, piękna i niewinności dziecięcej. Przebudziwszy się z rana, oczy Ewy spotykały same przedmioty, mogące w jej duszy obudzić li tylko uczucia spokojne, myśli wzniosłe.
Zwodnicze uczucie sił prędko zaczęło znikać, coraz rzadziej widziano ją przechadzającą się po galerji, coraz częściej widywano ją leżącą na kanapie przy otwartem oknie, ze zwróconemi oczami na igrające fale jeziora.
Pewnego wieczora, gdy podobnie spoczywała na kanapie, trzymając delikatne paluszki między kartami wpółotwartej książki, usłyszała głos rozgniewanej matki.
— A to co znowu? — wołała Marja. — Tyś się ośmieliła rwać kwiaty? — I słychać było silne uderzenie.
— O Boże! to dla panny Ewuni — odpowiedział głos inny, był to głos Topsy.
— Dla panny Ewuni? Doskonała wymówka! Cóż ona będzie robiła z twojemi kwiatami? Ach, ty przeklęta murzynko! Precz stąd!
W tej chwili zerwała się Ewunia z kanapki i pobiegła na balkon.
— Nie gniewaj się, droga mamo! Jam bardzo rada tym kwiatkom; oddaj mi je, są mi potrzebne...
— Jakto, Ewo, w twoim pokoiku dosyć kwiatów.
— Ja kocham kwiatki... Topsy, daj mi je.
Mała murzynka, stojąca opodal ze spuszczoną smutnie głową, podeszła i oddała kwiaty. W jej całej postawie było coś niepewnego, niezwykłego w całem jej kiedyindziej hardem, niedbałem usposobieniu.
— Jaki prześliczny bukiet — rzekła Ewa, przypatrując się kwiatom.
Raczej był on oryginalnym niż pięknym. Pośród jaskrawo-ponsowych geranji wyglądała biała kamelja ze swemi połyskującemi liśćmi. Widocznie ten sam dziwaczny gust, który się odznaczył w doborze tak sprzecznych z sobą kolorów, przewodniczył w starannem ułożeniu każdego liścia.
— Jak widzę, Topsy, masz dobry gust w doborze kwiatów. Oto próżny wazon — mówiła dalej Ewa — proszę cię, przygotuj codziennie świeży bukiet.
Topsy była oczarowana temi słowami.
— A to dziwaczna myśl — rzekła Marja — i powiedz naco ci tyle kwiatów?