koszlawe, właśnie nieprzymierzając, jak mój papuć... nie, to próżno, gdzieby tam ona potrafiła, to nie tak łatwo.
Po tem lekceważącem Zuzkę przemówieniu, zrzuciła pokrywkę z tygla i odkryła mistrzowsko upieczona leguminę w formie babki, której żaden nie powstydziłby się cukiernik; miała być ona zapewne owym nadzwyczajnym przysmakiem, więc na dobre zaczęła się kobiecina krzątać około przysposobienia wieczerzy.
— Wynoście się urwisy, a i ty ruszaj, Paulinko! Mateczka nie zapomni o swej córeczce, da ci coś smacznego, moja pieszczotko. Dalej paniczu, na bok książki, i proszę siadać z moim starym. Zaraz będzie smażona kiełbasa i placek kukurydzowy.
— Miałem iść na wieczerzę do domu, ale zostanę, bo masz niezłe przysmaki.
— Już to pewno, że wiesz co dobre, mój kochanku, — odrzekła ciotka Klotylda, kładąc na talerz gorące bliny[1], — bo i dla kogóżby stara Klotylda miała chować przysmaki, jeżeli nie dla swego pieszczocha.
Mówiła to z niezwykłem zadowoleniem, popatrzała na Jerzego i odwróciła się ku ognisku.
— A teraz proszę leguminy, ciotko Klotyldo — odezwał się malec i wziął wielki nóż, jak gdyby zabierał się do krajania.
— Na Boga, paniczu! — zawołała ciotka Klotylda, wstrzymując rączkę Jerzego, — któż to widział krajać leguminę takim wielkim nożem! Wszystko się zapadnie — cała moja praca. Tutaj masz cienki, ostry nożyk, jakby umyślnie do tego zrobiony; gdy nim kraję — płatki się oddzielają lekkie, jak piórka. — Jedz paniczu, niema nad to nic lepszego.
— Tomasz Linkoln powiada, — odezwał się Jerzy, przez napakowane ciastem usta — że jego Janina lepsza kucharka od ciebie.
— Patrzcie, jaki mi zuch Linkoln! — zawołała Klotylda lekceważąco — Linkolny wielkie mi osoby... ważne figury! to ludzie poważani w najzwyklejszem tego słowa pojęciu, ale brak im pańskości. Czy można porównać Linkolna z panem Szelby? Miły Boże! A panna Linkoln! Czy potrafi tak wejść do salonu, jak moja pani — z taką elegancją, lekko a poważnie? Gdzie im się tam mierzyć z moim państwem?
Ciotka Klotylda, dokończywszy słów tych, potrząsła dumnie głową, jak ktoś, co zna świat dobrze.
— Ale sama przecie chwaliłaś Janinę, że to dobra kucharka.
— Niezawodnie — odpowiedziała Klotylda — i teraz powtarzam, iż Janina dobra kucharka... zna się na kuchni prostej: umie upiec bardzo dobry chleb, nagotować ziemniaków; jej kołacze z kukurydzy nie są wprawdzie szczególne, ale jeść je można. O lepszej kuchni nie ma wyobrażenia, robi wprawdzie pasztety, ale cóż to za pasztety? jak wyglądają? A czy potrafi zrobić ciasto, coby się rozpływało w ustach, lekkie jak puszek! Kiedy panna Marja wychodziła za mąż, widziałam sama, jakie ciasto upiekła... Janina jest moją przyjaciółką, — i dlatego nic jej wtedy nie powiedziałam... ale mówiąc prawdę, nie zdołałabym przez cały tydzień oka zmrużyć, gdyby mi coś podobnego się zdarzyło.
- ↑ Bliny, placki, które się podaje gorąco na stół.