ani miejsce, ani czas po temu. Lecz ta krew niewinna woła o pomstę i będzie pomszczoną! Ogłoszę to zabójstwo, jeżeli tego będzie potrzeba i zaskarżę cię przed pierwszą władzą, jaką napotkam.
— Skarżcie! — rzekł Legris, klaszcząc wzgardliwie palcami — ha, ha, ha! chciałbym widzieć, jak będziecie się uwijać. Gdzie weźmiecie świadków? Jeśli można spytać, gdzie są wasze dowody? Jedźcie, popróbujcie, życzę powodzenia!
Jerzy pojął całą ważność tych zarzutów. W całej plantacji nie było ani jednego białego, a we wszystkich trybunałach Południa świadectwo ludzi koloru czarnego nie miało żadnej wartości. Jemu się zdało, że okrzyk zgrozy i oburzenia, które w tej chwili musiał przytłumić w swej piersi, przebije niebo i ściągnie sprawiedliwą karę na zbrodniarza.
— Czy warto tyle kłopotu dla jednego umarłego murzyna? — rzekł Legris!
Słowa te padły jak iskra elektryczna. Przezorność nie jest powszechna między ludźmi w Kentucky. Jerzy odwrócił się i gwałtownem uderzeniem pięści powalił Legrisa. A stojąc nad nędznikiem, leżącym twarzą ku ziemi, doskonale przedstawiał swego świętego patrona, zwycięsko gniotącego złego ducha.
Są ludzie, którzy odnoszą rzeczywistą korzyść z podobnego poczęstowania, którzy się natychmiast przejmują głębokiem uszanowaniem dla tego, kto ich tak odważnie przywitał. Legris właśnie należał do tej liczby. Powstał nikczemnik, a opyliwszy odzienie z kurzu, z głębokiem uszanowaniem przeprowadzał wzrokiem powóz zwolna się oddalający, i zaledwo ośmielił się przemówić, gdy go zupełnie stracił z oczu.
Za granicami plantacji, zauważył Jerzy mały wzgórek ze żwiru, suchy, ocieniony drzewami. Tu wykopał grób.
— Czy zdjąć z niego płaszcz pański? — spytał murzyn, gdy grób był gotowy.
— Nie, nie! Spuście z nim razem. Oto wszystko, co mogę ci dać teraz, drogi mój przyjacielu, mój wuju Tomaszu, przyjmij to od swego Jerzego.
Złożyli ciało zawinięte w płaszcz i w milczeniu zarzucili dół ziemią i przykryli darną.
— Możecie odejść, moje dzieci — rzekł Jerzy, wsuwając po dolarze każdemu w rękę, ale oni się wahali, nie odchodzili.
— Gdyby młody pan kupił nas?... — rzekł jeden z nich.
— Służyć będziemy wiernie — dorzucił drugi.
— O jak tu okropnie! — Zawołał pierwszy. — O panie przez litość! kup nas! wybaw nas stąd!
— Nie mogę! nie mogę! — zawołał Jerzy smutnie i dając im znak, aby się oddalili, dorzucił: — to być nie może!
Biedni w milczeniu, ze spuszczonemi głowami odeszli.
— Boże bądź mi świadkiem, Ty, Boże wszechmocny! — rzekł Jerzy, klękając na grobie swego przyjaciela. — Biorę cię na świadka, że od tej chwili wszystko, co tylko człowiek może, co będzie w mej mocy, uczynię, aby wybawić ojczyznę moją od tej haniebnej niewoli!
Niema kamienia nad grobem naszego męczennika, — i naco mu
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/373
Ta strona została uwierzytelniona.
369
przez Boecker Stove