Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
35
przez Boecker Stove

— Bardzo mi przykro, że to cię tak martwi... napróżno się dręczysz, sprawa już załatwiona, moja droga Emiljo, dokument sprzedaży podpisany i jest w ręku Haley’ego; dziękujmy Bogu, że się tak skończyło, a nie gorzej. Uwolniliśmy się od człowieka, który nas trzymał w swoim ręku i mógł nas puścić z torbami. Ty go nie znasz i wiedzieć nie możesz, jak mi było trudno na krok ten się zdecydować...
— Czyż on taki okrutny?
Orkutny... nie, nie powiem; ale jest to człowiek jak kamień, którego nic nie zatrzyma, gdy chodzi o zyski i korzyści; zimny jak mogiła, nieubłagany jak śmierć. Sprzedałby rodzoną matkę, byleby mu dobrze zapłacono, i zrobiłby to zupełnie spokojnie, jakby nigdy nic nie zaszło.
— I ten człowiek nikczemny jest teraz właścicielem Tomasza i syna Elżbiety?
— Tak, moja droga, sama myśl o tem dręczy mnie i pragnąłbym zapomnieć... Haley’emu pilno i już jutro chce ich zabrać. Nie mogę patrzeć na to; jutro ze świtem każę sobie osiodłać konie i pojadę gdziekolwiek; radzę i tobie zrobić tak samo. Postaraj się także oddalić Elżbietę; lepiej, gdyby jej nie było w domu.
— Nie, nigdy! — odrzekła pani Szelby — nie przyłożę ręki do tego okrucieństwa. Pójdę ze słowem pociechy do starego Tomasza, niech mu Bóg przyjdzie z pomocą, i niech odejdzie od nas z tem przekonaniem, że ja współczuję jego niedolę. O Elżbiecie lękam się pomyśleć. To okropnie... Boże mój, Boże mój! za cóż nas tak ciężko karzesz? Czy tak wielkie są winy nasze?
Rozmowę tę podsłuchała osoba trzecia, osoba, którą to najbliżej dotyczyło. Do sypialni państwa Szelby przytykała alkowa[1], od której drzwi wychodziły na ganek. Elżbieta, rozgorączkowana, dręczona podejrzeniami, niespokojna o dolę dziecięcia, postanowiła skorzystać z tego sąsiedztwa. Skoro pani Szelby pozwoliła jej odejść, przyłożyła ucho do szpary we drzwiach, a zatrzymując oddech, wysłuchała, biedna, całą rozmowę, której każdy wyraz wypalał się ognistemi głoskami w jej sercu.

Rozmowa już ustała, a ona jeszcze nie wierzyła uszom własnym... cios był za silny. Blada, drżąca cała, z konwulsyjnie zaciśniętemi ustami, nie była podobną do owej ślicznej, łagodnej istoty, którąśmy w pierwszym rozdziale poznali. Ostrożnie przeszła przez pokój, zatrzymała się na chwilę przed drzwiami swej pani, wzniosła ręce ku niebu, jakby błagając sprawiedliwości i opieki w przedsięwziętym zamiarze, wróciła do swojego pokoiku, z którym tak ją wiele wiązało wspomnień, w którym przebyła tyle szczęśliwych chwil. Oto okno, przy którem siedząc z piosnką na ustach, oczekiwała swego ukochanego; tu szafka z książkami, a dalej komoda z jej skromną garderobą — to cały jej światek. W kącie, w kołysce, spało dziecię; jego długie włosy, rozrzucone bezładnie, przykryły twarzyczkę pełną spokoju; nawpół otwarte usteczka czekały pocałunku, na twarzy jego był uśmiech dziecięcia, co się nie lęka jutra.

  1. Alkowa, nisza albo izdebka bez okien na zewnątrz, ale otrzymująca światło tylko z drugiego pokoju, najczęściej przez oszklone drzwi. Dawniej nazywano alkowami sypialnie. Dzisiaj, ze względu na zdrowotność, izb bez okien wogóle na sypialnie nie używamy.