Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.
44
Chata wuja Tomasza

— To dobrze. Samuelu, pojedziesz z panem Haley, będziesz mu służył za przewodnika, będziesz mu pomagał; ale pamiętaj o koniach, mój Samuelu, wszak wiesz, że w przeszłym tygodniu Bella skaleczyła nogę... nie pędź ich...
Ostatnie wyrazy wypowiedziała pani Szelby pół głosem, jakby umyślnie chciała zwrócić na nie uwagę Samuelowi.
— Niech pani nam zaufa, — odrzekł Samuel, dopowiadając reszty miną, — Bóg widzi... ach! przepraszam, nie chciałem tak powiedzieć!... — zawołał z tak komiczną obawą, iż nawet pani Szelby musiała się rozśmiać. — Tak pani... będę szanował koni.
— No, Andrzeju, — zawołał Samuel, wracając na swe stanowisko pod bukiem, — a co byś ty powiedział, gdyby koniowi pana Haley przyszła chętka sobie pobrdysać, gdy poczuje jeźdźca na grzbiecie? Przecież wiesz, że konie czasami jakieś licho napada... — i Sam szturchnął kolegę znacząco w bok kułakiem.
— Ho, ho! — zawołał Andrzej, domyśliwszy się jakiegoś podstępu.
— Bo widzisz, Andrzeju, pani chce zyskać na czasie, to nie trudno zrozumieć; a chcę jej w tym względzie dopomóc. Konie możnaby odwiązać, niechby się jeszcze trochę pod lasem popasły. Zdaje mi się, że ten pan nie tak prędko stąd wyruszy.
Andrzej uśmiechnął się szyderczo.
— Uważaj, Andrzeju! — odezwał się Samuel — jeżeli się panu Haley co stanie, to my puścimy swoje konie i pospieszymy mu na pomoc... wszakże prawda, pomożemy mu — bo nie?... Obydwaj wybuchnęli głośnym śmiechem, a nie mogąc pokryć radości, skakali i tupali nogami.
W tej chwili wyszedł Haley na werandę; pokrzepiony kilku filiżankami dobrej kawy, był w znacznie lepszym humorze.
Andrzej i Sam chwycili po liściu palmowym, których zwykle używali jako kapeluszy, skoczyli ku koniom, żeby być w pogotowiu na rozkazy swego nowego pana.
Liść, pokrywający głowę Sama, spadał dokoła głowy jakby obszyty frenzlami, nadając mu junackiej miny, — wyglądał jak wódz jakiego dzikiego plemienia. U kapelusza Andrzeja cały brzeg odpadł, ale mimo to nasadził go sobie na głowę, a oglądając się z zadowoleniem, zdawał się pytać: a co, czy mi nie pięknie w tym kapeluszu?
— Dalej chłopcy, żwawo, bo nie mamy czasu do tracenia.
— Ani chwili, panie! — dodał Sam, podając mu cugle i przytrzymując strzemię, gdy tymczasem Andrzej odwiązywał konie. Zaledwie Haley dosiadł rumaka, tenże jak oparzony wspiął się i jednym rzutem przerzucił jeźdźca przez głowę.
Samuel skoczył czemprędzej, aby pochwycić rozszalałego rumaka; ale gdy stanął przed nim w swym cudownym kapeluszu, koń jeszcze więcej się przeląkł; przewróciwszy Sama, chcącego pochwycić go za lejce, popędził jak strzała po łące, a za nim Bella i Jerry, spłoszone okropnym krzykiem Sama i Andrzeja.
Powstał okropny harmider; Andrzej i Sam biegli i krzyczeli jak opętani, psy szczekały, Andruś, Kubuś, Franuś, Jadzia, Stasia, Kasia, cała