Strona:Bogusław Adamowicz - Tajemnica długiego i krótkiego życia.pdf/102

Ta strona została uwierzytelniona.

na białym całunie blade, połyskujące plamy śladów.
Nad głowami jadących nie przeleciał ptak żaden; nie napotkano żadnego znaku, mogącego świadczyć o istnieniu tu jakiego zwierza. Pustka coraz to dziksza i posępniejsza, rozwijała się w przestrzeń — otwarta, bezkresna, nieskończona...
Naraz wśród tej samotni śnieżnej, najniespodziewaniej ukazało się ogromne ciemne morze, niemożliwe do objechania. Morze to kotłowało ponuro, miotając z głębi kipiące ławy pian. Widocznie z powodu potężnej jakiejś podziemnej, raczej podśniegowej burzy, masy lodu stanowiące twardą powierzchnię poprzełamywały się, tworząc tę otchłań straszną i nie do przebycia.
Musiano zatrzymać się i czekać, aż mróz ugłaszcze zbuntowane wały. I gdy już ciemna powierzchnia wody zaciągnęła się gładką, dostatecznie grubą, szklistą powłoką — znów popędzono gromadnie z szybkością dawną w raz obranym kierunku przez pustkowia...
Po pewnym czasie zerwała się zamieć. Śnieg, z mocnym wichrem zmięszany, zaczął padać tak gęsto, iż znowu musiano stanąć.
Kiedy zamieć zasypywała już po kolana zwierzęta i ludzi, król wydał rozkaz poddanym,