Strona:Bogusław Adamowicz - Tajemnica długiego i krótkiego życia.pdf/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Dookoła zaś panowała noc ciemna i bezgwiazdzista.
I śniło mu się, że wraca znowu po krętych schodach do siebie, na wieżę, dźwigając jakiś ciężar niewymownie drogi.
Lecz gdy się ocknął, nie sam się znalazł na wieży, w swojej wspaniałej po królewsku ubranej komnacie.
Na adamaszkowych kobiercach, w bieli atłasów, w wieńcu róż świeżych na skroni, milcząca i nieruchoma, odrzucona głową o złote poręcze, z włosem rozsypującym się aż do ziemi, spoczywała ta, ku której zwracały się spojrzenia wielotysiącznego tłumu, gdy dookoła płonęły pochodnie w dzień biały.
On zaś schylony klęczał przed nią i zamierając od szczęścia wpatrywał się z zachwyceniem w jej twarz białą i uśmiechającą się jak gdyby ku złoceniom stropów... a na skronie jej blade i na fale płowych włosów spływało łagodne światło od lampy zawieszonej w oknie.
Nareszcie, z całem uczuciem niewysłowionej tkliwości, pochylił się ku jej śnieżnemu, listkami róż ocienionemu czołu, i nieśmiało zbliżył się ustami, by złożyć na niem pocałunek, tak cichy, jak tchnienie róż, co muskały jej skronie.