Strona:Bogusław Adamowicz - Tajemnica długiego i krótkiego życia.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

I zdało mu się, rzecz dziwna, że ona nagle drgnęła....
Istotnie ze zdziwieniem spostrzegł, że zadrżała...
Leniwie się przeciągnęła... westchnęła głęboko... i ociężałe podniosła powieki.
Uniosła się wreszcie zwolna i usiadła, patrząca w niego z miłością, oczyma, z których się jeszcze przeświecał błękit zaświatowych niebios...
Słońce już gasło na zachodzie, ostatnim skośnym promieniem wpadając w najwyższe okno wieży. Różowy półcień trwał we wspaniałej, po królewsku ubranej komnacie. Z ścian wychylały się przygasłe twarze antenatów, patrzące jeszcze ku życiu przez smętną ośniedź zapomnienia.
Sute draperye spadały ku posadzce, zarzuconej skórami tygrysów. Promień się ślizgał po ramach przyciemniałych obrazów, od złoceń ich odbijając się blado i jakiś pobrzask różowy wsiewając w ciemne kąty — potem zatrzymał się drżący na splotach kobiecych warkoczów — rozbłysnął się na nich złociściej — i ześliznął...
Siedziała smutna, zapatrzona przed siebie, z rękami założonemi na kolana, i usta jej drżały boleścią, gdy wymawiała te słowa: