nym niebie świeciły miliony złotych gwiazdek niby światełka w jakimś oddalonym mieście, a w naszej chatce przed jasnym ogniskiem rozmawiały wesoło matka i dziewczynki.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
— Idź, otwórz, Różyczko — rzekła staruszka. — Widać podróżny jakiś w tę noc mroźną potrzebuje schronienia. Dorzuć, Lilijko, parę drewek na ognisko.
Obie córki wykonały pośpiesznie rozkazy, lecz gdy Różyczka uchyliła drzwi chaty, olbrzymi, czarny niedźwiedź wsunął przez nie głowę i mruknął coś pokornie.
Na ten widok Różyczka z krzykiem w kąt uciekła, Lilijka skryła się za spódnicę matki, jagniątko zabeczało i zadzwoniło dzwonkiem, gołąbek niespokojnie fruwać zaczął po pokoju, ale niedźwiedź odezwał się głosem łagodnym:
— Nie lękajcie się mnie, dobrzy ludzie, nic ja wam złego nie zrobię, zziąbłem tylko okrutnie na tym strasznym mrozie i chciałem ogrzać się trochę. Czy mi pozwolicie?
— A któż by też mógł bez litości odegnać od progu biedne zziębłe zwierzę? —
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.