Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/20

Ta strona została przepisana.

Niebo przybrało najbardziej spokojny wygląd, tak... jak, gdyby nic się nie stało.


∗             ∗


— Ilu ludzi miał pan ze sobą w łodzi, „Herr Doctor“? — pytał już bez cienia uprzejmości Digger, kiedy Niemiec ochłonął wreszcie.
— Siedmiu — odparł doktor, głosem zduszonym nienawiścią.
— Pan zabrał tym razem ze sobą niewielką ilość ludzi, nie będzie to zatem wielka strata dla waszej marynarki wojennej. Zostawił ich pan w łodzi, kiedy wylądował pan przed dawną szkołą w Beech - Hill.
— Oczywiście!
— Zatem jeszcze siedem ofiar! — szepnął Digger. — Diamenty lubią krew!
— Łotrze! — krzyknął Niemiec. — Tak się odwdzięczasz dobroczyńcom, ty złodzieju!
— Przepraszam! To się mija z prawdą. Jestem tylko więźniem zatrzymanym jako złodziej przez pańskich urzędników! Opowiem wam po krótce całą mą historię.
I zwrócił się w stronę Harrego Dicksona.
— Czy pamięta pan niebieską glinę? Pan się nią interesował.
Detektyw skinął głową.
— Tak, słyszałem, że w tej niebieskiej glinie znajdują się diamenty Kimberley. To też byłem zdumiony znajdując ją tutaj.
— Proszę posłuchać, — rzekł Digger. Oto jest prawda. Mój ojciec, Arnold Digger, był za swego życia inżynierem w kopalni Newcaste — on Tyne. Pewnego dnia wyszperał w starych dokumentach, że istnieje w Beech-Hill opuszczona kopalnia, zupełnie wyeksploatowana. Autor manuskryptu opowiadał, że niegdyś znaleziono tam pokłady ciekawej niebieskiej gliny. Mój ojciec postanowił zbadać tę sprawę i w owej glinie znalazł trzy wspaniałe diamenty. Ale był to człowiek nauki, głęboko religijny, który nie znał się na interesach i uważał, że pieniądze nie przynoszą szczęścia. Był on zdania, że posiadanie tych drogocennych kamieni ciąży, jak przekleństwo, na człowieku, to też ukrył je starannie i nikomu o nich nie mówił. Po jakimś czasie opuścił Anglię i objął katedrę w uniwersytecie w Heidelbergu[1]. Niedługo potem ja tam na świat przyszedłem. Ale mimo to zachowałem obywatelstwo angielskie i rodzice moi wszczepili mi głębokie przywiązanie do mej prawdziwej ojczyzny. Wkrótce po śmierci ojca znalazłem manuskrypt, opatrzony notatkami, robionymi jego ręką, ze wzmianką o istnieniu diamentów. W tym okresie czasu powodziło mi się nieszczególnie. Było to po wojnie światowej. Wróciłem do Niemiec, aby zlikwidować sprawy spadkowe. Żyłem prawie w nędzy. Postanowiłem sprzedać diamenty. Jubiler, do którego się zwróciłem, dał znać policji, która mnie zaaresztowała. Odmówiłem wyjaśnień w sprawie pochodzenia kamieni. To wystarczyło, aby obecny tu „Herr Doctor“ Silberschmidt skazał mnie na 8 lat ciężkiego więzienia. Ale nie wystarczyło to łotrowi! Chciał wiedzieć więcej. Wysłał do więzienia swego sekretarza Reschke, który — udając więźnia — usiłował zdobyć moje zaufanie. Wkrótce nie miałem przed nim tajemnic... Niedługo potem Silberschmidt, na rozkaz swego „wielkiego szefa“, zaproponował mi wolność wzamian za potajemną eksploatację opuszczonej kopalni. Zgodziłem się na to, gdyż w głębi duszy sam nie wierzyłem w istnienie pokładu diamentów. Silberschmidt wszystko pięknie urządził. Dzięki niemu i jego wspólnikom otrzymałem miejsce nauczyciela w tych okolicach. Resztę również wykonali pomysłowo. Ponieważ „Black-Waters“ mają komunikację z morzem, przysłali mi tutaj, w łodziach podwodnych, robotników. Ale jakich robotników! Biednych więźniów skazanych na długie terminy, których los był z góry przesądzony. Wyeksploatowana kopalnia miała służyć im za grób! Ta zbrodnia tak na zimno, z premedytacją ułożona, dała mi impuls do działania na własną rękę. Diamenty, mimo całego nieprawdopodobieństwa, znalazły się. Silberschmidt wywiózł już stąd do Niemiec znaczną ilość, ale muszę wyznać, że znacznie więcej pozostało w moich rękach. Uważam, że może zawiniłem przeciw prawom angielskim, ale liczę na pana pomoc, Mr. Dickson postaram się to naprawić.
Urzędnik policji niemieckiej słuchał w milczeniu.
— Digger, — rzekł nagle, — jesteś międzynarodowym łajdakiem, ale przyjdzie dzień, kiedy cię ukarzę!
— Możliwe, gdyby nie zdarzył się wypadek, że z pana polecenia, „Herr Doctor“, zabito angielskiego obywatela. Prawo w Anglii jest tak samo aurowe w stosunku do podżegaczy, jak i zabójców!
— To znaczy... — szepnął Silberschmidt.
— Że ma pan szansę zawisnąć na szubienicy — odparł detektyw. — Nie mówiąc już o tym, że wysyłanie do Angli samolotów i łodzi podwodnych może stać się przyczyną przykrych nieporozumień z pańską ojczyzną...
Nowy grzmot przerwał mu zdanie.
— Sytuacja staje się groźna! — krzyknął Digner, blednąc. — Sądzę, że to koniec kopalni! Szybko! Szybko! znam jeszcze jedną drogę!
Lampy chwiały się... Jedna ze ścian rozpadła się jak domek z kart.
— Biegiem! — krzyczał Digger. — Silberschmidt, wyciągaj nogi!
— Nie! — odparł Niemiec ponuro.
Harry Dickson wziął go za ramię, ale tamten go odepchnął.
— Wolę to, niż szubienicę — mruknął.
Rozdzieliła ich chmura kurzu. Harry Dickson biegł za Diggerem.
Na koniec dotarli do podziemnego stawu.
— Ten basen łączy się z „Black — Waters“. Trzeba będzie się tędy przedostać. Popłyniemy... Droga będzie ciężka, gdyż znajdujemy się bardzo głęboko. Nie wiem, czy nasze płuca wytrzymają. Ale to jedyna deska ratunku.
Obaj wskoczyli do wody.
Po chwili dokoła nich zapanowały ciemności. Ze wszystkich stron posypały się kamienie.
Detektyw płynął naprzód, wściekle walcząc z prądem lodowatej wody.
Po jakimś czasie odniósł wrażenie, że widzi z dala słabe światełko. Mąciło mu się w głowie.
Straszliwe uczucie... coś zdawało się pękać w jego piersi.


∗             ∗


W salonie Beech — Lodge, blady, ale opanowany Digger, nachylił się nad powracającym do przytomności detektywem.

  1. Słynny uniwersytet w Niemczech.