Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/381

Ta strona została przepisana.

— Nie trzeba! — szeptał. — Nie mów! Po co? Daj pokój temu, co było! Nie stawaj się znów nieprzyjaciółką moją!
— Nie, nie! muszę ci wszystko powiedzieć! — zawołała Arsinoe. — Posłuchaj! Wiem że ty Go kochasz!. Milcz... tak jest w istocie i w tem przekleństwo twoje! Przeciw komu powstałeś? Jakim-że to wrogiem jesteś dla Niego? Gdy usta twoje złorzeczą Ukrzyżowanemu, serce wyrywa się do Niego. Walcząc z Jego imieniem, bliższym Go jesteś w duchu od tych, których zmartwiałe wargi powtarzają: „Panie. Panie!” Oto kto są twoi wrogowie, ale nie On. Dlaczego udręczasz się bardziej, niż mnichowie galilejscy?
Cesarz wyrwał się z objęć Arsinoi i powstał blady jak śmierć. Twarz mu się wykrzywiła kurczowo, w oczach błysnęła zadawniona nienawiść. Z bolesnym, dumnym i złośliwym uśmiechem zaczął mówić:
— Odejdź... zdala ode mnie!.. Znam się na podejściach galilejskich!
Arsinoe spoglądała nań z przerażeniem i rozpaczą, jak na szalonego.
— Julianie... Julianie!.. Co tobie? Czy podobna, żeby jedno imię...
Ale on już się opanował.
Oczy mu zagasły, twarz stała się obojętną, prawie wzgardliwą. Cesarz rzymski przemawiał do galilejki:
— Oddal się, Arsinoe. Zapomnij o wszystkiem, coś słyszała ode mnie. Była to chwila słabości, która przeminęła. Odzyskałem spokój. Jak widzisz, jesteśmy wciąż obcy sobie. Cień Ukrzyżowanego pada wciąż pomiędzy nas. Tyś Go się nie wyrzekła. Kto nie jest Jego wrogiem, nie może mi być przyjacielem.
Padła na kolana przed nim.