Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/384

Ta strona została przepisana.

nakowo starali się odgadnąć z wyrazu jego twarzy, czy pozostała jaka nadzieja.
Julian zaś promieniał radością. Oczekiwał spotkania z Persami jako cudu, wiedząc, że zwycięstwo naprawi wszystko i da mu taką sławę i potęgę, której galilejczycy oprzeć się nie będą mogli.
Wyglądał wspaniale, jak starożytny bohater Hellady. Niebezpieczeństwo uskrzydliło go, w ochach iskrzył mu się ogień straszliwy i radosny.
Duszny i kurzliwy poranek 22 lipca zapowiadał dzień upalny.
Cesarz nie chciał przywdziać pancerza i pozostał w lekkiej jedwabnej tunice.
Zbliżył się do niego wódz Wiktor z kolczugą, mówiąc:
— Miałem zły sen, cesarzu. Nie wyzywaj przeznaczenia. Nałóż zbroję.
Julian odtrącił go ręką w milczeniu.
Starzec padł na kolana:
— Włóż ją! Miej litość nad twym niewolnikiem! Bój będzie zażarty.
Julian wziął tarczę okrągłą, zarzucił na ramię powłóczystą purpurę chlamidy i, wskakując na konia, rzekł:
— Daj mi pokój, starcze! Nic mi nie trzeba.
I pomknął, błyszcząc w słońcu złotym grzebieniem hełmu beockiego, a Wiktor, zaniepokojony, ze smutkiem śledził go oczyma.
Persowie zbliżali się. Nie było czasu do stracenia.
Julian ustawił armię w szyku osobliwym, zwanym „lunaris acies, — sinuatis lateribus,” w kształcie półksiężyca z powyginanymi końcami. Olbrzymie półkole miało w dwóch miejscach wbić się klinem w zastępy Persów i ścisnąć ich