Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/393

Ta strona została przepisana.

że powietrze poranku owionęło twarz konającego. Drzwi wychodziły na wschód, nic nie zasłaniało widnokręgu.
Julian ujrzał na końcu horyzontu jasne obłoki, jeszcze zimne i przezroczyste, jak lód. Westchnął i rzekł:
— Dobrze. Teraz zgaście lampę.
Wykonano rozkaz. Ciemność zapanowała w namiocie. Wszyscy oczekiwali w milczeniu.
— Posłuchajcie mnie, przyjaciele... — zaczął Julian.
Mówił cicho, ale wyraźnie i spokojnie. Cała jego istota tchnęła tryumfem rozumu, w oczach błyszczała nieugięta wola.
Amian zapisywał drżącą ręką. Czuł, że kreśli na tablicy Dziejów, przekazując potomności ostatnie słowa wielkiego cesarza.
— Posłuchajcie, przyjaciele. Godzina moja nadeszła, być może za wcześnie, ale widzicie, że się raduję, jak sumienny dłużnik, zwracając swój żywot naturze, i w duszy mej nie gości smutek ani trwoga, jeno spokojne zadowolenie mędrców, przeczucie wiecznego spoczynku. Spełniłem obowiązek, i wspominając przeszłość, nic sobie nie wyrzucam. Zarówno w onych dniach, gdy zewsząd prześladowany, wyglądałem śmierci w pustyni Kapadockiej na zamku Macellum, jak i później, na szczycie wielkości, w purpurze cesarza rzymskiego, zachowywałem duszę bez zmazy, dążąc do celów wzniosłych. Jeżeli nie spełniłam wszystkiego, com był zamierzył, to nie zapominajcie, że sprawy ziemskie są w zależności od przeznaczenia. Dziś składam dzięki Przedwiecznemu, że mi pozwala umierać nie wskutek długiej choroby, ani też z ręki złoczyńcy lub kata, lecz na polu bitwy, w rozkwicie młodości, pośród nieukończonych przedsięwziąć........
........Opowiedzcie, ukochani, przyjacio-