Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/403

Ta strona została przepisana.

upaja!.. Ale jakiż głos, jaka wymowa godną jest takiego cudu! Gdzież twe ofiary, twe obrzędy, gdzie twe misterya, cesarzu? Gdzie twe zaklęcia i znaki wróżbiarzy? Gdzie sztuka wróżenia z rozdartych wnętrzności ludzi żywych? Gdzie chwała Babilonu? Gdzie Persowie i Medowie? Gdzie towarzyszący ci bogowie, obrońcy twoi, Julianie? Wszystko znikło, wszystko cię zawiodło, wszystko się rozwiało!
— Ach, moja droga, cóż za broda! — zauważyła do sąsiadki stara i uróżowana patrycyuszka, stojąca obok Anatola. — To czyste połyskujące złoto!
— Tak, ale za to zęby... — odparła tamta.
— Co tam zęby!.. Nic nie znaczą przy takiej piękności!
— A, nie, Weroniko! Jak można! Nie mów tego.
— A zresztą, co za porównanie z bratem Teofaniuszem...
Teodoryt grzmiał dalej:
— Pan skruszył mięśnie niegodziwego! Darmo Julian krzewił w sobie niecnotę, jak najgorsze i najdziksze stworzenia i gady gromadzą jad. Bóg czekał, aż całe okrucieństwo Juliana wyjdzie na wierzch, jak trąd zabójczy...
— Żeby się tylko nie spóźnić do cyrku! — szeptał inny sąsiad Anatola, rzemieślnik, do ucha towarzysza. — Będą niedźwiedzice brytańskie.
— Nie może być! Niedźwiedzice?..
— A jakże! Jedna zowie się „Złota okruszyna” — (Mica Aurea), a druga „Niewinność” (Innocentia). Karmią je mięsem ludzkiem... Będą także gladyatorowie!
— Chryste Jezu! I gladyatorowie także!.. Żeby tylko nas to nie ominęło! Wszystko jedno, i tak nie do-