Wysnuta, biegła ku górze drabina[1]
Taka, że wzrok mój nie dobiegał szczytu.
Świetlana: rzekłbyś, że w swe kształty bierze
Wszelaką jasność, co się w niebie wszczyna.
Swoim zwyczajem kupiąc się u sioła,
Aby się rozgrzać potrząsają pierze;
Te, skąd wzleciały, ściągają powrotem,
Inne na miejscu zataczają koła:[2] —
Gromadnie owe migotliwe roje,
Aż na swych szczeblach przystanęły potem.
Przejasnych blasków ubrał się odrazu:
Snać chciał okazać mi kochanie swoje.
Słów czy milczenia, zcichła nieruchoma,
Więc ja wbrew chęci stałem bez wyrazu.
Widnych w Nim, co mu widne tajń i jawa,
Rzekła: »Mów śmiało, jaka twa oskoma«.
Prosić, byś do mnie obrócił orędzie;
Lecz przez tę, co chce, by mię rajska strawa
Własnej uciechy co się blaskiem wieńczy,
— Mów: schodząc ku mnie, co miałeś na względzie