Strona:Dante studja nad Komedją Bozką (Kraszewski) 043.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego, do którego on o ratunek zawołał. Aniół wskazał mu szatana, któregoby stał się pastwą, gdyby nie miłosierdzie Boże i kazał iść za sobą. Przedzierali się naprzód przez gęste mgły czarne, aż weszli w dolinę ciemności. Tu ujrzeli szatanów piekących dusze na ogniu, które to się roztapiały, to powracały do życia aby cierpieć na nowo. Byli to ojcobójcy i mordercy braci. Daléj prowadził go aniół kędy karani byli na różne sposoby zdrajcy i podstępni zbrodniarze; przechodzili rzekę wielką po moście, pieczary pełne rozmaitych demonów w postaci dzikich zwierząt i olbrzymów. Tundalus karany był chwilowém oddaniem im na pastwę, poczém go aniół ratował; wiodąc tak coraz daléj przez jeziora, góry i trzęsawice. Tu widzieli złodziejów skazanych na dźwiganie ciężarów. Wśród drogi spoczywali w gospodzie u szatana Pristinusa, który swych gości zwykł był rzucać w ogień lub dawać psom i robactwu na pożarcie. Tundalus przecierpiawszy i tę karę, dostał się do zamarzłego jeziora, wśród którego siedziała potwora skrzydlata.
Wszystkie niemal rodzaje męczarni, jakie Dante wystawia w swém piekle, mieszczą się w tém widzeniu Tundalusa, którego aniół prowadzi potém do Czyśca obwiedzionego murem, gdzie panują burze i wichry, ale gdzie téż już jest światła widzenie. Naostatek przychodzą, do raju pełnego aniołów i duchów szczęśliwych. Tu słyszy on pieśni anielskie, których usta ludzkie powtórzyć nie potrafią.
Legenda ta pełna fantazij, wyrobiona z dawniejszych wielu, bezwątpienia służyła za główny wątek poecie. Użył z niéj niektórych pomysłów i obrazów. Ale jakże chaotyczną i niedołężną wydaje się ona przy Dantego poemacie.

VII.

Stojemy u progu téj świątyni, podobnéj do gotyckiego gmachu, na którego ścianach i słupach, tysiące roi się postaci, spojonych myślą jedną. Lecz jakże trudno dać choć zarys téj budowy, któréj każdy szczegół tyle uwag nastręcza.
Pierwsza część poematu — Piekło, najpowszechniéj jest znaną. Najdziwniejszym trafem, gdyż inaczéj to nazwać trudno, długo uważana była za najdoskonalszą, za jedyną prawie zasługującą na poznanie. Jest ona wprawdzie najprzystępniejszą dla ogółu, najwyrazistszą, ale nie przechodzi pięknością, sztuką, pomysłem, a nawet nie dorównywa następnym. Groza obrazów, ich siła, zresztą jakaś fatalność, którą losem księgi nazwać by można, sprawiła, że piekło czytane najskwapliwiéj, tłumaczono najchętniéj, sądzono najpiękniejszém, innych części poematu nie tykając.
Jeden z najmniéj wiernych tłumaczów francuzkich Artaud de Montor powiada, iż gdy trzy części poematu wydał każdą z osobna, tylko ta pierwsza szczególny pokup znalazła, a innych tykać prawie nie chciano.