I naprawdę zaciekawiona, poszła z Panem Kaźmiérzem na poddasze, gdzie jeszcze więcéj pachniała lawenda, bo mnóstwo chust, rąbków i koronek, ślicznie wypranych, suszyło się tam po sznurach i kołkach.
Ale Pan Kaźmiérz stanąwszy w okienku, doznał wielkiego rozczarowania; wyszło mu było z pamięci, że dom Pani Flory jest o całe piętro niższy od Bursztynowego, i teraz dopiero spostrzegł tę różnicę.
— Źle. — Mówił. — Chciałem ja od okienka do okienka rzucić deskę, jako te mosteczki co sobie robią mularze. A tu ani rusz. Nasz mostek musiałby téż chyba miéć skrzydła. Ktoby ztamtąd chciał tutaj zjachać, toby leciał jak z pieca na łeb, i to jeszcze w ukos! Nie — ani sposób.
— A przytém, jakżebyś to Waszmość pokryjomu skonstruował? Toćby ludzie z ulicy widzieli.
— E, co to, to nie. Od czego noc? Czekaj Wacpani..... może się jeszcze wynajdzie inakszy fortel? A! Już go mam. Czy tu można wyléźć na dach?
— Juści można. Jest pono jakowaś trapka, którędy wyłażą ludzie wedle czyszczenia kominów, i zgartywania grubych śniegów.
— A jako się to tam idzie?
— A no, po drabce.
— A gdzie owa drabka?
— Tego ja niewiem. Fruzia ją gdzieś tam w kącie chowa.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/204
Ta strona została skorygowana.