Lepsze syny od ojców, co nas poprawili. —
Więc zmyślał ów Horacy? — zmyślał — toć i wierzę.
— Człowiek przedtem był prosty i dziki, jak zwierzę,
Dziś jest istność rozumna, ale jak rozumna!
Z szkół, z obozu, z warstatu, nawet i od gumna
Wszystko tchnie wytwornością, wszystko się zwiększyło,
Zgoła zawżdy dziś lepiej niźli wczoraj było.
Ale przecież o świecie zła się wieść roznosi,
Powiadają, że się coś popsuło u osi,
Stąd już lato, nie lato, a zima, nie zima.
— Bajki, powieści, godne mamek lub pielgrzyma,
Nawet i kalendarza, ale to ogólnie.
Chcesz, abym lepszość naszą dowodził szczególnie?
— Zgoda — Więc..., ale skądże wywodzić pochwały?
— Na przykład pisma nasze — To oryginały.
I choć czasem zdaje się iż dawnych skradamy,
Gdy im czynim ten honor, wtenczas poprawiamy.
Drzemał Homer niekiedy: fraszka zadrzemanie:
My nie drzymiem, ale śpiem: lecz to nasze spanie
Roi sny, których różność, wdzięki i wspaniałość
W samej treści zawiera wszystką doskonałość.
Żółwim krokiem szły przedtem nauki kłopotne.
My orły wybujałe, orły bystrolotne,
Wzbiwszy pod same nieba rozpostarte skrzydła,
Z góry patrząc, widzimy treści i prawidła.
Darmo się matka rzeczy z swym działaniem kryła;
Bystrość nasza zakąty ciemne wyśledziła;
Darmo wyrok najwyższy granice oznaczył,
Przeszedł człek, zdarł zasłone, i jawnie obaczył,
Co było wiekom tajno. Więc sędzie dobrani,
Każdy, co jest, wychwala, a co było, gani,
Przewraca dawnych mozół działania na nice,
A rozpostarłszy bystre pojęcia granice
W taki się lot zapuszcza, iż możnaby myślić,
Jak co lepiej wynaleźć, alboli okryślić.
Ten jest odgłos zbyt częsty, ale czyli bacznych,
Czy prawdy głosicielów, czy błędów dziwacznych,
Niech ci sądzą, co myślą, a myślą jak trzeba.
Pamięć, bystrość, pojęcie, są to dary nieba.
Ale ten skarb dzierżących nie zawżdy bogaci,
Użycie go powiększa, użycie go traci.
Czytał Szymon, wie co, jak i kiedy się działo,
Lecz na tym zasadzony zbyt dumnie, zbyt śmiało,
Czyli się w piśmie uda do prozy, czy wierszy,
Za siebie tylko patrzy, i mniema, że pierszy.
Stąd wyroki i w stylu, i w zdaniach opacznych.
Stąd nowe wynalazki systemów dziwacznych;
Stąd staremi pogardza, innych mało ceni,
Nie tak czynili, czynią prawdziwie uczeni.
Wiek mało dla nauki: pomału przychodzi,
Długo trzeba pracować, nim prace nadgrodzi:
Ale też choć nieśpieszna, obfita nadgroda.
Co powie prawy mędrzec, wiek wiekowi poda.
A te nasze światełka, co błyszczą dość jasno,
Jak się w punkcie rozświecą, tak w punkcie i zgasną.
Tłum mędrców; przedtem ledwo znaleźć było w tłumie
Czyż się nowe przymioty odkryły w rozumie?
Czyli wspacznym obrotem wrócił się wiek złoty?
Czy świat dzielniejszą zyskał istność i obroty?
Też same, co i pierwej: jest tak, jak i było,
Lecz co się wszerz zyskało, wgłąb się utraciło.
Poszła w handel nauka, kramnicą drukarnie,
Głód kładzie pióro w rękę, zysk do pisma garnie.
Mają dowcip na zbyciu w ten jarmark otwarty,
Jak kramarze na łokcie, autory na karty,
A że w rzemiosło handlu, wkrada się łotrostwo,
Stąd owe, co nas gnębi, ksiąg rozlicznych mnostwo,
W których rozum, naukę, dowcip, wynalazki
Zastępuje druk, papier, pozłota, obrazki.
Stąd, niby gazą kryte, wyrazy wszeteczne,
Stąd fałsze modnym tonem, stąd bluźnierstwa grzeczne,
Stąd owe nudne Muzy, a niezmiernie płodne,
Stąd zbiory anekdotów czytania niegodne,
Stąd, pod nazwiskiem żartów dowcipnych, potwarze,
Bajki w rząd abecadła, stąd dykcyjonarze:
Zgoła pisma niewarte nawet xiąg nazwiska.
O Fauście! z twojej łaski druk głupstwa wyciska,
Dałeś łatwość naukom, dowcipowi cechę,
Ma świat, prawda, z przemysłu twojego pociechę,
Lecz z tych skarbnic mądrości nieprzerachowanych,
Za jedno dobre pismo sto głupstw drukowanych.
Bajkami się lud bawi, drukarnia bogaci.
Nim dyabła Bohomolec dał w swojej postaci,
Wieleż książek, powieści o strasznych poczwarach,
O wróżkach, zabobonach, upiorach i czarach
Trwożyły naszych ojców! Ująwszy gromnicę,
Palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownicę:
Chcąc jednak pierwej dociec zupełnej pewności,
Pławił ją na powrozie w stawie podstarości.
Zdejmowały uroki stare baby dziecku,
Skakał na pustej baszcie dyabeł po niemiecku:
Krzewiły się kołtuny, czarami nadane,
Gadały po francusku baby opętane:
A czkając po kruczgankach na miejscach cudownych,
Nabawiały patrzących strachów niewymownych.
Co zbytnim dowierzaniem upłodził wiek przeszły,
W teraźniejszym podlące te przywary zeszły;
Ale też zbyt porywczym zaciekłszy się pędem,
Często, gdy błąd poprawia, śmie prawdę zwać błędem
Roztropną zdania nasze szalą trzeba mierzyć,
Źle jest nadto dowierzać, gorzej nic nie wierzyć.
Że się obrzask pokaże w źle chowanem winie,
Nie likwor temu winien, ale złe naczynie.
Trafia się płód odrodny, choć cnotliwej matki,
A dzikich latorośli poziome ostatki
Gdy ucina ogrodnik, drzewu to nie szkodzi,
Owszem, piękniej wybuja, lepszy owoc rodzi.
Jest granica, za którą przechodzić nie wolno.
Mając porę, ochotę i sposobność zdolną,
Dociekajmy, co możem, co dociec się godzi:
Wiek nasz w wielu odkryciach dawniejsze przechodzi.
Dzień dniu prawdę obwieszcza, godzinom godziny;
Z pracy ojców szczęśliwe korzystają syny,
A do zdatnego rzeczy stosując użycia,
Nowe wiekom późniejszym gotują odkrycia.
— Więc lepiej rzeczy idą: bo żywiej, bo sporzej
— Sądź, jak chcesz: może lepiej, może też i gorzej.
A ja mówię, że głupstwo nie złym jest podziałem.
— Mądrość przecież zaszczytem, nierozum zakałem.
— Nie wchodzę ja w dysputę: rzecz jest niby jawna,
Maxyma terazniejsza tak, jako i dawna,
Każe szukać mądrości, a głupstwa się chronić.