Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/280

Ta strona została przepisana.
274
CYMBELIN.

Belaryusz (do siebie.) O, wzniosłości!
O, ty szlachectwo natury i rodu!
Złe z złego rodzi się, z podłości podłość,
Mąki i plewę, cnoty i występki
Natura daje... Nie jestem ich ojcem,
Musi jednakże dziwić mnie, gdy słyszę,
Że jego bardziej, niźli mnie kochają...
To już dziewiąta!
Arwiragus. Żegnaj, drogi bracie.
Imogena. Szczęśliwych łowów.
Arwiragus. Tobie: zdrowia. — Idźmy!
Imogena (do siebie). Jacy poczciwi! Boże, jak świat kłamie!
Dworzanie mówią: za dworem dzicz sama!
Wręcz o czem innem ty pouczasz, życie!
Z głębi mórz wstają potwory, gdy potok
Niejedną słodką rybą nas uracza.
Lecz jam na prawdę chora — czas, Pisanio,
Skosztować twego środka.
Gwideryusz. Nic nie zdradził.
Powiedział, że los wrogi pchnął go w nędzę,
Że hańba spadła nań, choć nie zawinił.
Arwiragus. I mnie to mówił, lecz przyrzekł zarazem,
Iż kiedyś więcej dowiem się.
Belaryusz. Do lasu!
Pozostawiamy ciebie, wypoczywaj.
Arwiragus. Nie zabawimy długo.
Belaryusz. A nie choruj!
Wszak ty-ś gosposią naszą...
Imogena. W złem, czy dobrem,
Wierzę wam.
Belaryusz. Obyś zachował tę wierność!

(Imogena oddala się).

Chociaż zbiedzony, chłopiec ten niechybnie
Szlachetną krew ma w żyłach.
Arwiragus. Śpiewa, jak anieli.
Gwideryusz. A jak gotuje!
Arwiragus. Korzonki tnie zgrabnie
W figury, tak zaś przyprawia polewkę,
Jakby był chorej Junony lekarzem.