Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/11

Ta strona została przepisana.

Kupujcie, kupujcie kwiaty!
Ich woń jest słodka — cudne szaty
Przynosi wam je zdaleka Ciemna kaleka!...
Póki kwitnie młodość żywa,
Póki dla was dłoń miłości
Z krzewu życia rozkosz zrywa —
Wierni czciciele piękności,
Kupujcie, kupujcie kwiaty!...

Glaukus przecisnął się przez tłum i rzucił do Koszyka garść monet miedzianych.
— Biorę ten pęczek fijołków — rzekł. Głos twój dźwięczy dziś milej, niż kiedykolwiek.
Twarzyczka niewidomej spłonęła rumieńcem, który sięgnął aż na obnażoną szyję.
— Ach! wróciłeś? — zawołała radośnie, zwracając oczy niewidzące w jego stronę.
— Tak jest, dziecię. Od kilku dni jestem znowu w Pompei. Mój ogród czeka znów twojej pieczy. Niczyja ręka prócz ręki pięknej Nidji nie będzie splatała moich kwiatów w girlandy. Czekam cię jutro.
Uśmiechnęła się, milcząc. On wycofał się z tłumu, kryjąc fijołki za tuniką.
— Opiekujesz się tem dzieckiem? — spytał Klaudjusz.
— Tak, bo pochodzi z kraju góry Bogów. Olimp pochylał się nad kolebką tej niewolnicy.
— Ależ Tessalja jest krajem czarownic.
— Tak mówią! Lecz czyż wszystkie piękne kobiety nie są... czarownicami? Na Wenerę! powietrze waszej Pompei jest przesycone napojem miłości.
— Spójrz! nadchodzi właśnie jedna z największych czarodziejek Pompei — córka starego bogacza Djomeda, Julja.
— Witaj, piękna Juljo! — zwrócił się do młodej kobiety, która uniosła kokieteryjnie zasłonę, uka-