Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/133

Ta strona została przepisana.

— Czy śnię jeszcze?
— Nie, Glauku. Nie śnisz. Masz przed sobą człowieka, który może cię ocalić — przysięgam na tę prawicę — jeżeli posłuchasz jego wskazówek. Ja jeden byłem świadkiem twego świętokradzkiego morderstwa i gotów jestem wyznać na twoją korzyść, żeś działał oszalały w gniewie, jeżeli podpiszesz to pismo. Ono przypomina ci szczegóły zwady twojej z bratem Jony, których bodaj już nie pamiętasz. Wiem, że uniosłeś się, gdy w surowości swojej zarzucił ci lekkość twego życia i odmówił zgody na związek twój z siostrą. Przyznaj to, a skruszonemu pomogę ujść śmierci.
— Barbarzyńco! podaj mi to pismo kłamliwe, abym je podarł. Jako żywo, przejrzałem pamięcią wszystkie wypadki okrutnej tej nocy i wiem, żem nie strącił, strącić nie mógł, nawet włosa z drogiej mi głowy brata Jony! Jażbym miał toczyć zwadę z tym słodkim człowiekiem? Nie! pamiętam jedno — natknąłem się już na krwią broczące zwłoki.
— U pamiętaj się! Dwie drogi tylko są przed tobą: wyznanie i podpis, albo... amfiteatr i lwia paszczęka.
— Dyktujesz mi hańbę wobec świata i Jony w tem dobrowolnem wyznaniu dla ocalenia życia, skazanego potem na niesławę. Podły barbarzyńco ze wschodu! ty nie rozumiesz duszy człowieka, urodzonego na ziemi Harmodjusza i Sokrata!
— Zastanów się, młodzieńcze! Czy nie słyszysz wrzasku radosnego pospólstwa, gdy szarpać cię będą lwie pazury? Nie unikniesz wszakże hańby, ginąc, jako skazany niewolnik na arenie!
— Umrę dumny czystością sumienia, które nie chciało ocalić się fałszem! Nienawidziłem cię zawsze — teraz pogardzam tobą. Idź precz, kusicielu!
— Odchodzę. Ale zobaczymy się jeszcze dwa-