Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/139

Ta strona została przepisana.

była się o świtaniu. Młoda jutrzenka — według ich myśli, porywała zmarłego młodzieńca, jako zarumieniona miłośnica jego. U wrót domu Jony zebrał się wielki orszak żałobnych gości z długiemi pochodniami w rękach. Chór płaczek zaintonował hymn żałobny. Podążono na plac za miastem, niosąc śmiertelne szczątki Apaecidesa na łożu, okrytem purpurą, z którem miały być spalone. Na przedzie szła muzyka. Stłumione jej tony przerywał chrapliwy dźwięk trąby pogrzebowej. Najęci płaczkowie zawodzili pieśni żałosne. Szły chóry kobiet i pacholąt. W szatach śnieżnej białości stąpali kapłani Izydy z kłosami zboża w rękach. Niewolnicy nieśli obrazy ateńskich przodków zmarłego. Śród przyjaciółek i niewolnic z rozpuszczonemi w nieładzie włosami — znak żałoby — szła Jona blada, jak marmur. Jej ból głęboki był niemym.
Dopiero, gdy przed spaleniem, pokazano jej rysy zmarłego, krzyknęła jękliwie: „Bracie! ocknij się! powstań i otrzyj łzy moje!“
Rozpaczliwy jej okrzyk pokryły słowa wspaniałego hymnu, towarzyszącego trzaskowi drew płonących na wysokim stosie:

Świętym płomieniom złóż dzięki, o duszo, żeś wolna na wieki!
Łódź twoją niosą łagodnie kojące Letejskie strumienie,
Styks do Elizjum cię niesie... do gajów cienistych słodyczy...
Kiedyż wraz z tobą, kochany, i my zakosztujem spoczynku?!

Zgaszono ostatnie iskry i popioły zebrano starannie. Skropione rządkiem winem i kosztownemi woniami w srebrnej urnie spoczęły w grobie obok pełnej łzawnicy i tradycyjnej monety na przewóz przez rzekę zapomnienia i śmierci. Grób obsypany wieńca-