Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Co masz powiedzieć, kapłanie Kalenusie?! — zwrócił się pretor doń uroczyście.
— Moje oczy widziały, jak Arbaces z Egiptu nadał cios morderczy Apaecidesowi! Bogowie, wydarli mnie z głębi lochu, do którego na śmierć głodową mnie wtrącił, abym dał świadectwo prawdzie, którą on chciał zadusić. Ręce Ateńczyka nie są zbrukane krwią — przysięgam!
I zaraz podniosła się wrzawa głosów:
— Dlatego lew go nie ruszył. Cud!... cud!
I śladem rozległ się z ław chóralny okrzyk:
Arbaces dla lwa! Arbaces dla lwa!
A był tak potężny ten krzyk, że biegł z amfiteatru na doliny, góry i bliskie wybrzeża i głuszył szum morza.
— Oddalić Glauka z areny! — rozkazał pretor.
Czyjś krzyk radosny wzbił się w powietrze.
— Ludu, to głos niewidomej Nidji, która cudem dobyła Kalena z grobu i ocaliła Greka z lwich szponów!
Wzruszony tłum radośnie zaklaskał.
Pretor kończył:
— Greka nie wypuszczać aż do wyjaśnienia sprawy. Arbacesie, słyszałeś oskarżenie — czy chcesz na nie teraz odpowiedzieć w obliczu ludu Pompei?
— Tak, chcę!... Lud Pompei jest mądry i zrozumie, że można kupić świadectwo człowieka chciwego bogactw, jakim jest Kalenus. Pretorze, jestem niewinny.
— Egipcjaninie! — rzekł pretor, marszcząc brwi — wszelako nie tłomaczysz, czemuś uwięził współtowarzysza, kapłana Izydy?
— Ponieważ przyszedł do mnie i chciał wymusić połowę majątku, grożąc fałszywem oskarżeniem! — odparł z niejakiem pomieszaniem Arbaces. Uląkłem się potwarzy...