Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/180

Ta strona została przepisana.

ludzi wychodzi z pochodniami z wnętrza świątyni. Połączmy się z nimi!
— Idźmy śmiało, moi ludzie! — krzyczał głos człowieka, idącego na czele orszaku z obnażonym mieczem. Wolnością i bogactwem obdarzę każdego, kto dzień dzisiejszy przeżyje. Morze blisko! Bogowie przyrzekli mi ocalenie! Idźmy śmiało.
Gromada niewolników, niosąc kufry, ciężko naładowane, szła za tym człowiekiem, jakby za gwiazdą przewodnią. Glauk poznał po głosie — Arbacesa!
Łysnęło — Arbaces poznał Glauka i Jonę.
— Na popioły ojców! — zawołał z szatańskim śmiechem — Fortuna nie łamie danych mi obietnic. Nawet śród zniszczenia toruje mi drogę do miłości. Ustąp, Greku! — ta kobieta należy do mnie.
— Zdrajco! Nemezis tu cię przywiodła, abym nasycił moją zemstę. Dotknij Jony, a skruszę broń twą i ciebie.
W tej samej chwili cała przestrzeń zajaśniała kolorem krwi. Z wierzchołka góry, która zdawała się rozplataną na dwoje, błysnęły trzy ogniste strumienie lawy i potoczyły się ciemno-czerwonemi bałwanami ku potępionemu miastu. Niewolnicy z krzykiem zakryli połami szat przerażone twarze. Egipcjanin groźnie szedł z wzniesionym mieczem ku Glaukowi, który zasłonił Jonę, oczekując napastnika ze sztyletem w ręku.
— Ateńczyku! — zawołał kapłan — cóż pomoże twoja nędzna broń przeciw memu mieczowi i wyrokom gwiazd, które wywróżyły mi zwycięstwo?
Postąpił krok naprzód... Ale to był ostatni jego krok. Ziemia wstrząsła się gwałtownie. Kolumna, na której stał spiżowy posąg Augusta, runęła, rozprysła się na tysiące kawałków marmuru, które pogrzebały hardego nikczemnika. Spełniło się proroctwo gwiazd. Glauk widział śród gruzów przekrzywione konwulsyjnym uśmiechem rozpaczy i zaszłe bielnemi oczy ko-