Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/22

Ta strona została przepisana.

— A co za głos! — rzekł Salustjusz.
— Ona karmi się chyba językami słowików! — wtórował zachwytem Klaudjusz.
— Zlitujcie się! Nie dręczcie mojej ciekawości — błagał żartobliwie Glaukus.
— Dowiedz się więc, drogi Glauku — rzekł Klaudjusz, że Jona jest cudzoziemką, niedawno przybyłą do Pompei. Śpiewa, jak Safo, swoje własne pieśni. Gra na flecie, cytrze i lirze doskonalej od Muz. Jest bosko piękna. Prowadzi dom nieporównany. Jest bogata i wspaniałomyślna nad wszelki opis.
— Trwoni pewnie majątki kochanków.
— Omyliłeś się! Ma właściwie tę jedną wadę, że nie ma kochanków. Jest wcieleniem cnoty. Pompeja cała leży u jej stóp, a ona... gardzi miłością. Nie chce nawet iść zamąż. Ciało Wenery z duszą Westy!
— Ależ to cud prawdziwy!
— Przedstawię ci ją dziś jeszcze, ale... naprzód zagramy! — potrząsnął kośćmi.
— Zgoda!
— Kto gra ze szczęsnym Klaudjuszem, rychło poniesie torby! — rzekł zcicha Lepidus do Salustjusza.
— Biedny Glaukus jest ślepy, jak Fortuna! — odparł podobnież tamten.
Po wyrzuceniu kilkakrotnem punktów, Glaukus powstał:
— Przegrałem zwykłą stawkę do ciebie — trzydzieści sestercyj. Nie chcę grać więcej. Teraz ty dopełnij swej obietnicy. Idźmy odwiedzić waszą piękność... A kto woli zostać,niechaj mu wina moje służą dalej.
Edyl i kilku gości zostało przy stole. Glaukus i kilku innych, uczyniwszy ostatnie libacje, wyszli z domu. Po przejściu paru ulic znaleźli się przed